- Jechaliśmy za nim od granicy z Holandią w stronę Hannoveru. W pewnym momencie najwyraźniej zorientował się, że jest śledzony, gdyż gwałtownie przyspieszył. Nie mieliśmy wyboru i ruszyliśmy za nim w pościg - mówił "Super Expressowi" detektyw.
Rutkowski pędził momentami ponad 200 km/h. Nie patrzył na prędkościomierz, bo w końcu na niemieckich autostradach nie ma ograniczenia prędkości. - Najprawdopodobniej niemieckim kierowcom nie spodobał się nasz sposób jazdy. Jechaliśmy lewym pasem, kierunkowskazem dając znak, by ustąpić nam drogi. Jak widać, ktoś odebrał to jako spychanie z jezdni - mówi gazecie Rutkowski.
Jednak pościg skończył się około północy, gdy detektywa zatrzymali policjanci w nieoznakowanym radiowozie. Mandat musiał zapłacić na miejscu, bo inaczej niemieccy policjanci odholowaliby jego samochód. A co ze ściganym? - Wtedy udało mu się zbiec, ale depczemy mu po piętach - zapewnia Rutkowski.
"Super Express", ps