2 marca 2011 r. w nocy do dyżurki zgłosił się lokator sąsiedniej kamienicy, informując, że jego mieszkanie płonie. Mężczyzna był roztrzęsiony, mimo mrozu przybiegł po pomoc boso, w samej piżamie, ale dyżurni JRG nr 1 w Bydgoszczy odmówili natychmiastowego wyjazdu do zgłaszanego pożaru. Strażacy powiedzieli, że powinien ich wezwać, dzwoniąc pod numer alarmowy do Miejskiego Stanowiska Kierowania Straży Pożarnej, usytuowanego w innej części miasta. Mężczyzna odesłany do domu, powrócił po kilku minutach, strażacy ruszyli jednak na pomoc dopiero, gdy zgłosił pożar telefonicznie inny mieszkaniec palącej się kamienicy.
Pożar obok siedziby straży gasiły ostatecznie, przez półtorej godziny, dwie jednostki. Mieszkanie trzyosobowej rodziny, sąsiadujące z siedzibą straży, doszczętnie spłonęło. Strażacy podkreślają, że nie ma żadnych przepisów wskazujących na preferowane sposoby wzywania pomocy. - Nie ma i nigdy nie było przepisów, które zabraniałyby obywatelowi dokonać zgłoszenia osobiście. Wręcz odwrotnie, jest przepis który mówi, że każdy sposób powiadomienia jest właściwy, a zatem należy go traktować z powagą: osobiście, telefonicznie czy choćby przez CB radio, co też się czasem zdarza - podkreślił rzecznik komendanta głównego PSP Paweł Frątczak.
Po nagłośnieniu tej historii stanowisko stracił ówczesny rzecznik bydgoskiej straży, który utrzymywał, że formalnie przyjęcie zgłoszenia o pożarze jest możliwe tylko po wykonaniu telefonu.
ja, PAP