Pana książka opowiada historią bardzo popularnej międzywojennej aktorki, która została zapomniana…
… która została skazana na zapomnienie, ale nie zapomniana.
Czy napisał pan książkę po to, by pokazać, że nie da się jednoznacznie ocenić człowieka, zwłaszcza żyjącego w dramatycznych czasach i wśród dramatycznych wyborów życiowych?
Naprawdę miałem wielkie szczęście spotkać ludzi, świadków zdarzeń, którzy zechcieli mi o tym swoim i Benity czasie dokonanym szczerze opowiedzieć. Bo to jest książka o zjawiskowej kobiecie i aktorce, ale także o ludziach, którzy byli z nią blisko, wokół niej krążyli prywatnie i zawodowo. To jest także opowieść o jej Warszawie, mieście, z którym była związana w szczęśliwych i trudnych chwilach przez kilkadziesiąt lat, w czasach dobrych i złych...
Benita jest niewątpliwie jedną z najbardziej tajemniczych gwiazd międzywojnia. Zresztą to ona sama wokół siebie stwarzała aurę tajemnicy. Mit Benity i dzisiaj rozpala niezwykłe emocje. Zwłaszcza jej losy podczas okupacji i powstania w Warszawie, zakazana miłość do wroga i rzekoma śmierć w powstańczych kanałach sensacyjnie wręcz działają na wyobraźnię wielu osób. Można się o tym przekonać i dziś, przeglądając internetowe strony, blogi i fora. Czytając teksty poświęcone Benicie, wielokrotnie miałem wrażenie, że tych internetowych komentatorów ponosi wyobraźnia, bez granic. Oni są pewni. Oni wiedzą najlepiej, oni znają prawdę. Co z tego, że nie ma to nic wspólnego z faktami? Ale czasem myślę, że to może nawet i ciekawe zjawisko, że Benita wciąż wzbudza takie zainteresowanie.
Oczywiście, nad całym życiem Benity zawisł cień tej zakazanej miłości do porucznika Wehrmachtu. Demonizuje się jej występy w teatrach jawnych, podobnie zresztą jak i innych wybitnych artystów, co często wynika z niewiedzy i nadinterpretacji. Jest kłamliwe posądzana o kolaborację. To się tak łatwo mówi i ocenia postawy ludzi w czasie okupacji, kiedy się siedzi w wygodnym fotelu w czasie pokoju. A co mówią ci, którzy przeżyli wojnę i okupację? Wojna to nigdy nie jest sytuacja czarno-biała. Nigdy. To zawsze czas trudnych wyborów życiowych. Przecież z czasem życie musiało toczyć się jakby „zwyczajnym” rytmem. Kiedy jedli w domu obiad, a za oknem słychać było uliczną egzekucję. Tak jak wspominał aktor i reżyser Jerzy Rakowiecki, wtedy student podziemnego PIST-u i żołnierz ZWZ-AK, że życie okupacyjne w jakimś sensie musiało być zwyczajne. Bo gdyby człowiek zaczął analizować i wszystko rozpamiętywać w najdrobniejszych szczegółach, to by oszalał i nie dożył następnego dnia. A dzięki temu, że Maria Malicka i Ina Benita miały znajomych wśród oficerów Wehrmachtu i urzędników niemieckiej administracji, i potrafiły te kontakty wykorzystać, Zbigniew Sawan, ówczesny partner życiowy Lidii Wysockiej, został zwolniony po ośmiu miesiącach z KL Auschwitz. Te dwie kobiety, właśnie dzięki zakazanym i potępianym znajomościom, uratowały Sawanowi życie. Nie tylko jemu.
- Kim była Ina Benita?
….W plotkach i domysłach została wykreowana na boginię seksu idącą przez życie wśród róż i licznych miłostek. Pierwsza i jedyna „królowa seksapilu”. To właśnie specjalnie dla niej stworzono tę kategorię na letnim Balu Mody w czerwcu 1939 roku. Prekursorka zjawiska „seksbomba”, choć to wyrażenie pojawiło się dopiero w latach 50. Inie kamera dodawała blasku, ale byli i tacy, którzy twierdzili, że obiektyw nie potrafił w całości oddać jej urody. Nie zawsze udawało się znaleźć dla niej właściwą oprawę. Wyprzedzała swój czas sposobem bycia na ekranie i na scenie. Nie była teatralnie manieryczna, jak większość wówczas aktorek filmowych. Benita zawsze doskonale panowała nad kamerą, była jej świadoma; traktowała jak kogoś bliskiego. Zwłaszcza od połowy lat 30. można zobaczyć, jak z filmu na film coraz bardziej intymna stawała się relacja między aktorką i kamerą, zwłaszcza w zbliżeniach. Cieszyła się nad Wisłą sławą nie mniejszą niż wielbione platynowe blondynki z Hollywood, Jean Harlow i Mae West. I konsekwentnie kreowała swój obraz w kinie i na łamach prasy. Tworzyła legendę w iście hollywoodzkim stylu. Kaukaska księżniczka, bo jest rodem z Kaukazu, urodziła się przecież w Tyflisie. A tak naprawdę, jak wiemy, w Kijowie. Gwiazda ma w sobie coś egzotycznego i dzikiego, jak na prawdziwą kaukaską księżniczkę przystało. Niepokojąco łagodny wamp. Demoniczna femme fatale. I taki obraz Benity będzie już obowiązujący. Może nieco modyfikowany w szczegółach, na ogół przez nią samą. Zawsze jednak z odrobiną tajemnicy, zawieszeniem głosu, niedopowiedzeniem, myleniem dziennikarskich tropów i swoich śladów; często też z błyskotliwym żartem. I już nie wiadomo, co jest prawdą, a co tylko zmyśleniem. Najważniejsze, żeby było intrygująco.
Zawsze miła dla dziennikarzy, wcześnie zrozumiała tę banalną prawdę, że lepiej mieć prasę po swojej stronie. Doskonale wpisywała się w konwencję uwodzenia czytelników. Była przy tym urocza i błyskotliwa w rozmowie. Uwodziła wszystkich i wszystko, czarowała. Bo ją interesowało oczarowanie – oczarować sobą, i mężczyzn, i kobiety. Nie lubiła sytuacji zwykłych, potocznych. Każda chwila musiała być fascynująca. Wieczna hedonistka. Benita jest też odbiciem naszego wyobrażenia nowoczesnej kobiety lat międzywojnia. Samodzielna i niezależna od mężczyzn, wykształcona, znająca języki obce, sama na siebie zarabiająca, i to nieźle, szukająca nowych życiowych wyzwań. Jej życie biegło intensywnie. Czasem szokowała na granicy skandalu. Wiodła barwne życie, mimo zawirowań jednak beztroskie, do września 1939 roku.
Kiedy zaczęła się okupacja, Benita utrzymywała schorowanego ojca i musiała – wbrew bojkotowi – występować w teatrach licencjonowanych przez Niemców. Czy to ją wymazało ze zbiorowej pamięci, choć wykonywała zadania wywiadowcze dla państwa podziemnego?
… Mamy utrwalony dość jednowymiarowy obraz okupacji, ten bohaterski, niezłomny. Tak, to wszystko prawda. Ale prawda ma też i takie codzienne, zwyczajne oblicze. Teatry i kina przez całą okupację były tłumnie odwiedzane przez Polaków, mimo bojkotu nakazanego przez Polskie Państwo Podziemne. Już w lutym 1942 roku konspiracyjny „Biuletyn Informacyjny” przyznał, że bojkot kin i teatrów się nie powiódł. Ale też trzeba pamiętać o tym, że teatry jawne grały po polsku i tylko dla Polaków, a poziom repertuaru, reżyserii i sztuki aktorskiej nie różnił się od przedwojennych teatrzyków rewiowych i wyspecjalizowanego w farsach Teatru Letniego w Ogrodzie Saskim. Nigdy też nie uprawiano w nich antypolskiej propagandy. Niemcy zaś mieli bezwzględny zakaz bywania na polskich przedstawieniach. I nieprawdą jest, jakoby aktorzy teatrów jawnych traktowani byli przez tych niegrających nieufnie, z niechęcią. Nie było żadnego ostracyzmu, jak to się czasem dzisiaj mówi. Benita zapewne chciała znów grać na scenie. A przede wszystkim musiała zacząć zarabiać. Za namową Romana Niewiarowicza zaangażowała się do teatru Komedia. Niewiarowicz był tam głównym reżyserem i kierownikiem literackim, a jednocześnie dowódcą grupy kontrwywiadu ZWZ- AK, pseudonim „Łada”. Teatr Komedia był wyjątkowy, i to nie tylko ze względu na doskonały zespół aktorski i wysoki poziom intelektualny spektakli – grali m.in. Maria Malicka, Kazimierz Junosza-Stępowski, Józef Węgrzyn, Adolf Dymsza. Był to jednocześnie sprawnie działający, konspiracyjny lokal kontaktowy kontrwywiadu; miejsce tajnych spotkań, gdzie przychodzili łącznicy z rozkazami i meldunkami – jako handlarze, dostawcy, krawcy lub po prostu „znajomi” po bilety na spektakle. Grupa Niewiarowicza zajmowała się także inwigilacją konfidentów i agentów Gestapo, między innymi przygotowywała zamach na Igo Syma. Niewiarowicz wyciągał od oficerów niemieckich, wśród których się obracał, wiadomości wojskowe. Taka też rola przypadła Benicie. Niewiarowicz wciągnął ją do współpracy już przy rozpracowywaniu działalności Syma w okupowanej Warszawie; jej dawnego kochanka i przyjaciela, który zaczął ją teraz nachodzić w domu ze swoimi niemieckimi przyjaciółmi. Bywała w mieszkaniu dyrektora teatru Józefa Horwatha i jego żony, aktorki Hanki Libickiej, na przyjęciach organizowanych specjalnie dla Niemców, sowicie zakrapianych drogimi alkoholami. A potem zdawała relację Romanowi Niewiarowiczowi o wszystkim, co usłyszała; na jego polecenie. Na jednym z takich bankietów w połowie 1942 roku poznała porucznika Wehrmachtu Otto Havera. I sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Zakochała się.
Miała nieszczęście zakochać się w niemieckim oficerze i to – jak sama powiedziała koleżance – miłością prawdziwą. Na zdrowy rozum to nie może być przestępstwem, choć kontekst był oczywiście dramatyczny…
… Jak mi opowiadała jej przyjaciółka Lidia Wysocka, byli w sobie naprawdę zakochani. I tę miłość można było od razu dostrzec w ich zachowaniu wobec siebie, w czułych gestach i spojrzeniach, w słowach. Ale niestety to był taki czas, kiedy miłość była pod specjalnym nadzorem. Czas, kiedy miłość między Polką i Niemcem była „zbrodnią”, zarówno w myśl nakazów Polskiego Państwa Podziemnego, jak i niemieckich okupacyjnych zarządzeń. Konspiracyjny „Biuletyn Informacyjny” w wydaniu z 24 października 1942 roku, opublikował artykuł pod znamiennym tytułem „Piętnujemy! Dziewki niemieckie”. Być może Benita czytała prasę podziemną, bo czasami brała udział w jej kolportażu. Być może nie czytała. Ale na pewno słyszała o kobietach, którym za bliskie kontakty z Niemcami wymierzono karę ogolenia głowy. Widziała też efekty akcji małego sabotażu. Plakaty, na których kobieta z głową świni idzie pod rękę z Niemcem w mundurze. Na murach kamienic, w których mieszkały kobiety spędzające czas z Niemcami, pojawiały się napisane kredą informacje: „Tu mieszka Zośka..., niemiecka kurwa”.
W Generalnym Gubernatorstwie to było, według obowiązującego prawa, przestępstwo surowo karane przez władze okupacyjne – z paragrafu „Umgangsverbot”, czyli „zakaz kontaktu”. Przestępstwem nie był natomiast seks z polską prostytutką w niemieckich burdelach, specjalnie chronionych, także medycznie. Surowe kary groziły za miłość, stałe związki intymne i uczuciowe z Polkami. Karano polskie kobiety i niemieckich mężczyzn, nawet więzieniem i zesłaniem do obozu koncentracyjnego. Postępowanie karne było najczęściej skutkiem denuncjacji do Gestapo. Tak też stało się w przypadku Iny Benity i porucznika Havera. Zadenuncjowała ich żona oficera. Benitę aresztowano i osadzono na Pawiaku. On zdegradowany, w karnej kompanii, trafił na front wschodni i gdzieś tam zaginął.
I miała pecha, z Pawiaka wypuszczono ją z urodzonym w więzieniu niemowlęciem, w przeddzień wybuchu powstania warszawskiego, które przetrwała, ale po którym zniknęła…
…W poniedziałek po południu, 31 lipca 1944 roku, Ina Benita z synkiem Tadeuszem została zwolniona z Pawiaka, w grupie około stu pięćdziesięciu mężczyzn i pięćdziesięciu kobiet. Wśród zwolnionych kobiet były wszystkie matki z urodzonymi w więzieniu dziećmi. Niemcy rozpoczęli zacieranie śladów swych zbrodni na Pawiaku. A Benita była wolna i bardzo chciała żyć. Poszła z dzieckiem do ojca Mikołaja, który mieszkał na Starówce, przy Kilińskiego 3. Następnego dnia wybuchło powstanie. Udało jej się przetrwać gehennę Starego Miasta. Niestety ojciec zginął pod gruzami zbombardowanej kamienicy. A ona z synem na rękach przeszła szczęśliwie kanałem do Śródmieścia, w którejś z małych grup wybranych cywilów z przewodnikiem, między 27 a 29 sierpnia. Jak naprawdę wyglądało przejście Iny z synem z placu Krasińskich na Nowy Świat przy Wareckiej, to tylko ona mogłaby opowiedzieć. Relacje tych, którzy szli tą trasą kanałową, różnią się, nieraz znacznie. Bo też z godziny na godzinę, z dnia na dzień, kanały się wewnątrz zmieniały, atmosfera w nich i szansa przeżycia nie były do siebie podobne. Powstańcy zgodnie twierdzą jednak, że ten kanał nie był jakoś strasznie trudny do przejścia, w porównaniu oczywiście z innymi trasami. I...
I wreszcie finał jej historii – same pytania: przeżyła czy nie? Udało się jej wyemigrować? Udało się jej połączyć z dzieckiem? A może i ukochany przeżył, bo po dziecko zjawia się jakiś mężczyzna?
… Syn Benity Tadeusz Michał znalazł się w grupie sierot z powstania, którymi opiekowały się siostry zakonne w obozie w Pruszkowie. Nie wiadomo, dlaczego rozdzielił się z matką; trudno wyrokować. Tysiące ludzi z Warszawy zgromadzono tam po powstaniu. Niemcy zgodzili się, aby te dzieci sieroty, zagłodzone i chore, wystraszone, mogli zabierać do siebie okoliczni mieszkańcy. I tak syn Benity trafił do państwa Zofii i Jana Grzesików. Z tego czasu zachowało się zdjęcie pani Zofii z dzieckiem Benity na rękach, które można zobaczyć w książce. I przeczytać opowieść Ewy Muraszki, córki Grzesików. Ina była wówczas na terenie Austrii, później w niemieckiej Dolnej Saksonii, w strefie brytyjskiej. Stamtąd przychodziły listy do Zofii Grzesikowej. Wiosną 1945 roku po dziecko zgłosił się mężczyzna z warszawską opiekunką chłopca, przez którą wcześniej Grzesikowie nawiązali kontakt z Benitą. Wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że Ina połączyła się z synem. I tak kończy się moja opowieść. Niedawno, zupełnie niespodziewanie pojawiły się dokumenty z archiwum rodziny Hansa Pascha, które dopisują ciąg dalszy tej historii. Nie wiadomo jednak, kiedy Benita poznała Hansa Pascha, który otoczył ją opieką w popowstaniowej tułaczce. I to zapewne on zgłosił się do Pruszkowa po jej syna. W czerwcu 1945 roku zostali małżeństwem, a Pasch usynowił Tadeusza. Pięć miesięcy po ślubie Benita została wdową; Hans Pasch został zamordowany. Wkrótce opuściła Rhumspringe, gdzie mieszkali. I tak ślad pięknej Iny się urywa. Po raz kolejny zatarła swoje życie w iście filmowym stylu. I jak chciała – pozostała tajemnica. Nigdy nie odezwała się do swoich przyjaciół w Polsce, nie dała znaku życia.
Najbardziej tajemnicze jest w tej opowieści to, czy mogła mieć powody, zakładając że przeżyła, by aż tak radykalnie zniknąć?
… Zaraz po wojnie rozszalały się komisje weryfikacyjne ZASP-u, które miały za zadanie bezwzględnie ukarać aktorów, którzy nie podporządkowali się w czasie okupacji bojkotowi jawnych teatrów. Te komisje miały nieograniczone prawo decydować, niemalże jak sądy, o życiu zawodowym aktorów. Zapadały upokarzające i niesprawiedliwe wyroki. Komisje brały oczywiście pod rozwagę działalność aktorów w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego, choć często nie była to wcale „okoliczność łagodząca”. Często też aktorów nazywano kolaborantami. Do głosu dochodziła wtedy i środowiskowa zawiść, i zazdrość.
W powojennej stalinowskiej Polsce była taka komunistyczna dziennikarka, wyjątkowo zajadła, Wanda Odolska, która robiła obrzydliwą propagandową audycję Fala 49. Z lubością szkalowano w tej audycji AK i powstańców warszawskich. No i Odolska właśnie w jednej ze swoich audycji mówiła o „kolaborantach” w teatrach w czasie okupacji. Wszyscy aktorzy w teatrach, według niej, współpracowali z Niemcami. Ale Benitę nazwała „hitlerowską dziwką”. Naprawdę tak o niej powiedziała, o czym wspominała mi Lidia Wysocka. I tak już zostało na lata. Nikt Iny nie mógł bronić, wszyscy siedzieli cicho, niektórzy przestali nawet przyznawać się, że kiedyś z nią się przyjaźnili. Zresztą, gdyby nawet sama mogła się bronić, co by to dało. Co z tego, że Maria Malicka broniła swego dobrego imienia, i na nic to się zdało. Benita była zbyt inteligentną kobietą, aby nie domyślać się, co ją może spotkać za żelazną kurtyną. I może tak po prostu chciała życie zacząć od nowa, zatrzaskując za sobą polskie drzwi. Kto wie...