Nie przychodzi się na przyjęcie z pustymi rękami. Dlatego przyniosłem wielorazową torbę na zakupy, włożywszy do niej kilka niezbędnych przedmiotów: sznur, nóż Rachael Ray, gumowe rękawiczki, plastikowe woreczki, srebrną taśmę naprawczą i percocet od Deza. Poświęciłem całe popołudnie na szukanie zdjęć domu Hendersona w sieci. Łatwiej zaplanować zbrodnię, mając dobrą znajomość miejsca, w którym zamierza się ją popełnić. Niestety, nie udało mi się znaleźć żadnych fotografii, i zacząłem lekko panikować.
Byłoby zupełnie inaczej, gdyby Amy mnie kochała. Nawiązałbym z nią kontakt wzrokowy i dał znak, spotkalibyśmy się na zewnątrz i szeptem porozmawiali o swoich uczuciach, i przeprosili się nawzajem za swoje zachowanie. Powiedziałbym jej, żeby wyszła stamtąd pod byle pretekstem, wymknęlibyśmy się razem i pojechali w góry albo nad morze. W Los Angeles jest mnóstwo miejsc, w których można ukryć ciało, ale jeśli osoba zajmująca to ciało cię nie kocha, wówczas sprawienie, by ta żywa osoba stała się martwa, wcale nie jest takie proste.
Kupiłem od Deza całą tonę percocetu. Pomyślałem, że to przecież Hollywood, przedawkowania są tu na porządku dziennym, ale potem uświadomiłem sobie, że Henderson jest zakochany w Amy i jeśli Amy straci przytomność, Henderson dostanie szału i od razu wezwie karetkę. Dlatego pojechałem lyftem do Home Depot i wziąłem, co mi się nawinęło: sznur, taśmę, plastikowe woreczki, opaski zaciskowe i rękawiczki. Dziewczyna przy kasie puściła do mnie oczko i powiedziała, że też jest fanką „Pięćdziesięciu twarzy” – oto co się stało z naszym społeczeństwem: ruchanie i zabijanie to cholerne jedno i to samo.
Wychodzę z domu z tą swoją torbą i dostaję wiadomość od Delilah: „Udanych zakupów. Nie to, żebym cię śledziła”. Ignoruję ją. Dla jej dobra. Musi przestać być taka łatwa. Wchodzę do La Poubelle. Calvin jest już zdrowo podcięty. Ćwiczy hasztagi. – Który ci się bardziej podoba? – pyta. – #uHendersona czy #wdomuHendersona?
Zasiewam ziarno swojego alibi i mówię mu, że zaprosiłem dziewczynę z Tindera. Odpowiada, że spoko; lepiej, żeby zapamiętał na wypadek przesłuchania. Zamawia Ubera i zjawia się trzech jego „koleżków” – po trzykroć k***a mać – płacimy przy barze i wychodzimy, żeby spotkać się z nimi na zewnątrz. Kolesie kupili piwo, wrzucają sześciopaki do bagażnika i patrzą na mnie krzywo, bo uparłem się, że będę trzymał torbę na kolanach. W samochodzie jest ciasno, koledzy Calvina są za głośni i czepiają się o tę moją torbę.
Miernota numer jeden: – Co tam masz? Kosmetyki do makijażu?
Miernota numer dwa: – Nieee, c***a tam trzyma.
Miernota numer trzy: – Słyszałem o cofniętych c****h. Codziennie coś nowego.
Calvin: – Odczepcie się od Joe Bro i jego cofniętego c***a, bo Joe wam nie powie, skąd takiego wziąć.
Bladzi kolesie z podpuchniętymi oczami i w pretensjonalnych T-shirtach pod wymiętymi flanelowymi koszulami. Nie cierpią Woody’ego Allena, uwielbiają Wesa Andersona. Podsumowują Zbrodnie i wykroczenia jako przegadane i podejrzewam, że nigdy nawet nie obejrzeli ich w całości. Żałuję, że nie ma przyzwolenia społecznego na podrzynanie gardeł takim typkom. No, ale kierowca jest niewinny i nie chciałbym go narażać na dodatkowe kłopoty. Jesteśmy już prawie u celu, a ja nadal nie wiem, jak zabiję Amy.
Miernota numer jeden: – Amerykanie nie chwytają Parks and Recreation, bo mają za słabe poczucie humoru.
Miernota numer dwa: – Parks and Recreation nie chwyta Amerykanów, bo jest za mało amerykański.
Miernota numer trzy: – Posunąłbym Aubrey Plaza.
Miernota numer jeden: – Wpuściłbyś jej płaza.
Calvin: – Chyba gada.
Calvin trąca mnie łokciem; wciągnął za dużo koki.
– Ej, Joe Bro – mówi. – Tak bardzo chciałeś jechać, to teraz nie siedź struty. Niektórzy potrafiliby zabić, żeby się dostać na tę imprezę.
Wspinamy się drogą biegnącą w górę stoku. Temu krajowi przydałaby się obowiązkowa służba wojskowa. Kretynów takich jak ci tutaj należałoby przegonić, przeczołgać, zgnoić. Kierowca Ubera jest milczący i obojętny i nie zdziwiłbym się, gdyby nas wszystkich pozabijał. W Los Angeles znikają ludzie; to smutne, udręczone miasto. Ciągle jedziemy w górę, w górę, w górę. Nie jestem miernotą w pumach, a ci debile nie potrafią się zamknąć.
Przyklejają Chelsea Handler łatkę dziwki, twierdzą, że Jimmy Kimmel się sprzedał, a Jimmy’ego Fallona nazywają fartownym s******m. Mylą się co do wielu, wielu, wielu rzeczy. D a l e k o j e s z c z e? Nie chciałbym tyrać od świtu do nocy, żeby móc mieszkać w takim miejscu. Ponure, bezbarwne wzgórza. Zatykają mi się uszy. Jednak mogłem pojechać sam. Nie mam planu, a te wzgórza są jakieś inne – to nie te efektowne, skrzące się wzniesienia, które górują nad Chateau Marmont. Hipsterskie pagórki, na których leniwi ludzie w zajefajnych ciuszkach udają, że wcale nie chcieli być o b r z y d l i w i e b o g a c i, chcieli tylko żyć „wygodnie i, no wiecie, na luzie”.