„W coś trzeba nie wierzyć” to intrygujący tytuł książki poświęconej Marii Czubaszek. „Genialne. Pięknie to Violetta Ozminkowski napisała i ja tu niczego nie dam zmienić. Po prostu nie ma mowy” – ocenił pozycję Wojciech Karolak, a jego aprobata daje sygnał, że zebrane historie mają akceptację jednej z najważniejszych osób w życiu Marii Czubaszek. Nie oznacza to, że jest to historia ugrzeczniona. Jest wręcz przeciwnie.
Matce Marii Czubaszek przez całe życie towarzyszyło pytanie, czy to szczęście, czy pech, że urodziła trzy tygodnie przed wybuchem wojny. W czasie bombardowania cudem udało im się ujść z życiem, a kluczową rolę w tej historii odegrał owczarek niemiecki Grigi. Miłość do zwierząt rozkwitała w Marii Czubaszek już od najmłodszych lat, a wraz z upływem kolejnych tylko się umacniała, a nawet stanowiła przyczynek do filozoficznych rozpraw o zbawieniu.
Relacja z matką, podejrzenia i próby samobójcze
Na łamach „W coś trzeba nie wierzyć” autorka opisuje trudne momenty relacji Marii Czubaszek z matką, która wykrzyczała córce, że miała nigdy nie pojawić się na świecie. Wspomniane są czasy dorastania, studiów, ale też pracy zawodowej. Teksty Marii Czubaszek budziły emocje, a nawet podejrzenia o to, czy za jej nazwiskiem kryją się wybitni satyrycy. Dzięki publikacji dowiadujemy się także o prozie życia Marii Czubaszek z pierwszym mężem i oryginalnym, wyreżyserowanym sposobie na zakończenie tej relacji. Violetta Ozminkowski nie omija trudnych tematów, które dla wielu wciąż mogą skrywać się pod hasłem tabu. Pisze o próbach samobójczych Marii Czubaszek, o jej zmaganiach z własnym ciałem pod koniec życia, a także współuzależnieniu.
Wojciech Karolak, Artur Andrus i Woody Allen
Wojciech Karolak obok Artura Andrusa i Woody’ego Allena był jednym z trzech mężczyzn, którzy odegrali ważną rolę w życiu Marii Czubaszek. Dlatego też nie dziwi, że dużą część książki autorka poświęca drugiemu mężowi pisarki, który niejako dopełnia portret swojej ukochanej. Opisuje wielką miłość, która ich połączyła, ale również wskazuje, że nie ominęły ich konflikty. Relacjonuje temperamentne awantury, które Wojciech Karolak potrafił rozładować w jednej chwili za pomocą specyficznego rekwizytu.
Czubaszek i Karolak szanowali swoje przekonania i upodobania. Jest to doskonale widoczne, gdy muzyk jazzowy zastanawiał się, w jaki sposób wyznać Marii Czubaszek miłość, zdając sobie sprawę, że ona nie lubi dotyku, a jednocześnie nie chciał wystawiać się na konieczność formułowania banałów. Czubaszek i Karolak używali wobec siebie pieszczotliwych określeń, które były zarezerwowane tylko dla nich, a po śmierci Marii Czubaszek ich stosowanie przestało mieć sens. Widać, że ich głęboka relacja była utkana z drobnych gestów, czego odzwierciedleniem są liściki opublikowane przez Violettę Ozminkowski.
Od czasu śmierci Marii Czubaszek minęły już ponad cztery lata, a wciąż wszystkie jej rzeczy leżą na tych samych miejscach. W mieszkaniu widać namacalne ślady jej obecności, które dają złudne wrażenie, że nic się nie zmieniło. Wzruszający jest rytuał, który wykonuje Wojciech Karolak po powrotach do domu. Na łamach książki pojawiają się również treści o charakterze uniwersalnym, m.in. rozważania o bólu po stracie. Na ich podstawie można zmodyfikować powiedzenie, że czas leczy rany. Czas jedynie pozwala przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji i żyć z piętnem bolesnych doświadczeń.
Wir postępujących zdarzeń
Zebrane przez autorkę historie oddają to, jaki obraz Marii Czubaszek zapamiętało z pewnością wielu odbiorców jej pracy twórczej. W „W coś trzeba nie wierzyć” nie ma miejsca na opisywanie zdarzeń półsłówkami, lawirowanie między trudnymi tematami. Liczy się jednoznaczny przekaz, a Violetta Ozminkowski nie sili się na to, aby robić długie wprowadzenia. Zamiast tego wrzuca czytelnika w wir zdarzeń, a odbiorca odczuwa pewnego rodzaju niedosyt, ale posłusznie goni za kolejnymi historiami.
Ci, którzy znali Marię Czubaszek jedynie z występów w roli komentatorki w „Szkle kontaktowym”, mają szansę na poznanie jej innej odsłony. Osoby te mają przed oczami obraz pewnej siebie kobiety, która niczym z rękawa wysypuje kolejne anegdoty, sarkastyczne uwagi i ironiczne komentarze. Wydawać by się mogło, że odnajdywała się w świecie mediów i brylowała, wyznaczając własną ścieżkę. Ale sprawa nie była tak jednoznaczna. Maria Czubaszek nie lubiła wywiadów i tłumów, ale mimo to robiła niejako samej sobie na przekór, bo jednego z nich udzieliła np. podczas Woodstocku.
Ogromny dystans i szybka kontra
Violettcie Ozminkowski udało się uchwycić złożoną osobowość Marii Czubaszek, która wychodzi poza schematy i jest pełna paradoksów. Nagromadzenie historii z przeciwległych biegunów sprawia, że czytelnik niejednokrotnie może się uśmiechnąć w odpowiedzi na „puszczenie oka” do odbiorców i niemal namacalnie czuje klimat, który roztaczała wokół siebie Maria Czubaszek. Pisarka z wielką lekkością mówiła o życiu i śmierci, a jednocześnie wykazywała się dziecięcym zachwytem nad prostymi, przyziemnymi sprawami.
Książka wydana nakładem Prószyński i S-ka „W coś trzeba nie wierzyć” to opowieść o niełatwym życiu ze wzlotami i upadkami, miłości, ale również goniącym cieniu śmierci. Książka nie jest pozbawiona intymnych szczegółów, a obrazy namalowane kolejnymi wersami pozostają na długo w pamięci. Violetta Ozminkowski publikuje zdjęcie pokoju, w którym pracowała Maria Czubaszek, fragment nieautoryzowanego wywiadu, notatki do programu „Szkło kontaktowe”, a także przypomina głośne wypowiedzi o eutanazji czy aborcji. Oprócz błysku intelektu objawiającego się kipiącym sarkazmem Maria Czubaszek miała gigantyczny dystans do siebie. Bawiła się słowem i potrafiła skontrować uwagi o negatywnym zabarwieniu. A do usłyszanych słów, że „Czubaszek jest tak stara, że wisi pięć złotych Mojżeszowi”, dopisała swoje zakończenie. I tak też żyła. Na własnych zasadach.
Czytaj też:
„Harry i Meghan. Chcemy być wolni”. Historia niecodziennej miłości