Powieść „Pewnego razu w Hollywood” nie jest zwyczajną i służącą wyciśnięciu dodatkowej kasy „nowelizacją” jego ostatniego filmu. Nie jest to też scenariusz głośnego – szczególnie u nas – filmu. Mamy do czynienia z autonomicznym utworem, który wykorzystując niektóre spośród dobrze znanych z kina wątków „Pewnego razu…” opowiada o czymś innym niż film. Quentin Tarantino znów pokazał, jak błyskotliwie potrafi się bawić rozmaitymi prawdziwymi i wymyślonymi historyjkami.
Ekranowa wersja „Pewnego razu w Hollywood” to zaledwie blady cień powieści, w którym to cieniu kilka razy rozbłyskują fajerwerki, jakie Tarantino uwielbia odpalać dla zabawy.
To się świetnie oglądało, bo kto by nie chciał widzieć, jak nasz bohater spuszcza łomot nadętemu dupkowi, jakim tu okazuje się Bruce Lee, rzekomo niezwyciężony mistrz walk wszelakich? Kto by się nie cieszył ze zwariowanej finałowej bijatyki z udziałem hippisów, naszych bohaterów, psa, miotacza ognia i gumowej kaczki?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.