Paulina Zaborowska, „Wprost”: Czytając pańską „Opowieść wigilijną. Wrzeszcz” bardzo się wzruszyłam. Dziękuję za to doświadczenie, bo dzięki temu się poczułam dziecięcą magię świąt. Koncept, żeby przetworzyć coś tak klasycznego, jak powieść Dickensa, na współczesną wersję, jest bardzo interesujący. Jak wpadł pan na ten plan?
Szymon Jachimek: Zacznijmy od tego, że książka jest de facto sztuką teatralną, powstałą na zamówienie Teatru Miniatura w Gdańsku. W dużej mierze ta koncepcja wyszła od dyrektora i reżysera spektaklu Michała Derlatki, który znalazł podobne rozwiązanie w jednej z amerykańskich sztuk. A z dobrych pomysłów… warto korzystać. Ale już za przebieg tej konkretnej historii, postaci, relacji i rozwiązań dramaturgicznych odpowiadam ja. Jak się wpada na taki plan? Bardzo prosto. Chodząc po lesie.
A jak zachęciłby pan rodziców, żeby kupili tę książkę dla swoich dzieci?
Istnieją opowieści kanoniczne, opowieści, które warto znać, ale jednocześnie tym opowieściom coraz trudniej trafić do młodego czytelnika. Mam dwójkę dzieci, obecnie 12 i 14 lat, i już od ich najwcześniejszego dzieciństwa widzę, że to, co dla mnie zawsze było interesujące i atrakcyjne, dla nich jest zwyczajnie nudne. W młodości zaczytywałem się w powieściach Małgorzaty Musierowicz.
Ja również. I widzę, że w tej „Opowieści wigilijnej” trochę klimatu Jeżycjady pan przemycił…
Rzeczywiście: jest przytulnie, wszystko się dzieje w kamienicy, która stanowi nieco odrębny świat wobec głównego nurtu. Chyba zrobiłem to nie do końca świadomie. Tak często czytałem te książki, że one zostały ze mną.
Wracając do głównego wątku, myślę, że aby opowieści kanoniczne przetrwały, potrzebują nowego języka, nowego ujęcia, bo po prostu zupełnie inaczej opowiada się dziś historie.
Nie do końca umiem sobie wytłumaczyć ten fenomen. Rozumiem, że my jako dorośli mamy teraz mało czasu i chcemy możliwie szybko wszystko załatwić. Ale podobną tendencję widzę u dzieci. Kiedy mają do przeczytania stronę wstępu poprzedzającą prawdziwą opowieść, to nudzą się niemożebnie.
Więc chyba zachęciłbym rodziców w taki sposób – jeśli chcemy, żeby dzieciaki wiedziały, o co chodzi z „Opowieścią wigilijną”, jeśli chcemy, żeby te klasyczne historie wciąż żyły, musimy opowiedzieć je na nowo. Ten stary język odpycha młodych ludzi, jest dla nich blokadą nie do przeskoczenia. Absolutnie nie twierdzę, że „Opowieść wigilijna. Wrzeszcz” jest najlepszą wersją z możliwych, ale jednocześnie stanowi ona próbę namówienia młodych czytelników do zerknięcia łaskawszym okiem na ten (z ich perspektywy) starożytny świat.
Przyznam, że jest ten pomysł jest mi niebywale bliski, ponieważ jeszcze będąc na studiach, napisałam współczesną wersję „Balladyny”, także w formie sztuki. Cała akcja dzieje się w szpitalu psychiatrycznym. Czytając pańską książkę miałam takie poczucie, że może jednak ten mój pomysł nie był taki bez sensu…
Ja z kolei próbowałem kiedyś opowiedzieć „Balladynę” językiem hip-hopu.