Katarzyna Burzyńska-Sychowicz, „Wprost”: Osiągnąłeś wszystko, co sobie zaplanowałeś w triathlonie, więc teraz czas na MMA?
Robert Karaś: Zawsze chciałem wejść do klatki, sprawdzić się w oktagonie. To miało wydarzyć się zdecydowanie później, ale mój sponsor, który wspierał mnie w triathlonie, wszedł we współpracę z Fame MMA i to przyspieszyło realizację tego marzenia. Nie wiem, czy to będzie jednorazowa walka, czy przygoda na dłużej. To nie jest też tak, że definitywnie zrezygnowałem z planów triathlonowych, póki co odłożyłem je na półkę.
Od tej pierwszej walki uzależniasz swoją przyszłość w MMA?
Nie wiem, to jest trudne pytanie, nie potrafię tak do przodu odpowiadać, bo na daną chwilę mogę coś czuć, ale w trakcie drogi punkt widzenia mi się zmienia: coś nagle wydaje się bez sensu albo ciężko jest mi się z czymś rozstać. Prawda jest taka, że w triathlonie jestem w światowej czołówce, a w MMA nigdy w niej nie będę, bo mam 33 lata, więc bardziej trzeba to traktować jako przygodę. Może tak być, że do triathlonu wrócę szybko, ale też nie musi. Na pewno dużo będzie zależeć od Agi (Agnieszki Włodarczyk, partnerki Karasia – przyp. red.), jej się raczej to wszystko nie podoba.
To, że wracam do domu potłuczony, już mam kalafiory na uchu, cały czas ściągają mi krew, mam spuchnięty nos i poranione pięści...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.