Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: Skąd pomysł na taki projekt?
Jarek Ważny: Pomysł wyszedł ode mnie. Zrodził się w mojej głowie mniej więcej dekadę temu, kiedy uczestniczyłem w jednym z pogrzebów w swojej najbliższej rodzinie na Lubelszczyźnie, skąd pochodzę. Usłyszałem wtedy, jak przy trumnie ze zmarłym śpiewają ludzie. Były to głównie panie, czyli płaczki, bo wtedy istniała jeszcze taka funkcja. Taka pani niekoniecznie musiała tego zmarłego znać, ale po prostu się tym zajmowała. Zwykle bez żadnej gratyfikacji, chociaż zdarzały się też takie sytuacje, że ludziom za to płacono. Taka pani, jako ten główny hejnalista przewodziła całemu chórowi.
Właśnie wtedy posłuchałem tych pieśni ponownie i ich słowa dotarły do mnie znacznie głębiej. Byłem już starszy i miałem większy dystans. Pomyślałem sobie, że one mają w sobie tyle mocy i takiej naturalnej treści, że to aż się prosi, żeby spróbować się z tym zmierzyć, jako z częścią nie tyle nawet kultury ludowej, co popkultury. Od razu w głowie zaczęły mi się rodzić jakieś skrawki aranży, pomysły na to, jakby to mogło wyglądać i jak sprawić, by można było usłyszeć to w radiu z tym tekstem, z tą melodią, ale nieco przerobioną.
Poszedłem wtedy z tym pomysłem do kolegów, z którymi grałem wówczas w grupie Buldog i powiedziałem, co mi się w głowie kołacze. Panowie się tym zainteresowali i zaczęliśmy o tym luźno rozmawiać, że może kiedyś do tego przysiądziemy. Czas jednak mijał, grupy Buldog już nie było, a ja niespiesznie zacząłem sobie ten materiał gromadzić, kiedy miałem po prostu na to czas.
Gromadzenie takiego materiału natychmiast przywodzi mi na myśl Oskara Kolberga. Czy to faktycznie była taka etnomuzykologiczna robota?
JW: Trochę tak było. Z tym, że na początku nie miałem żadnego klucza i robiłem to hobbystycznie i odrobinę po omacku. Wsiadałem na rower i jechałem do wsi, gdzie pod sklepem pytałem, czy jest ktoś, kto takimi rzeczami się zajmuje i rzeczywiście w każdej wsi udawało mi się taką panią znaleźć. Jechałem więc, przedstawiałem się i tłumaczyłem, co robię. Trochę to trwało, żeby taka pani się do mnie przekonała i uwierzyła, że to nie żarty, ale kiedy udało się już te lody przełamać, to siadaliśmy na ławce przy kompocie, włączałem dyktafon i panie zaczynały śpiewać. Na początku bardzo nieśmiało, ale później trzeba było je stopować, bo wyciągały zeszyty ze spisanymi pieśniami, podzielonymi na pieśni wielkopostne, pogrzebowe, majówkowe, pieśni maryjne.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.