Czwarta strona świata w Asunach nie istnieje. Ze wsi można pojechać na południe, w stronę Kętrzyna i dalej do Mrągowa. Można na zachód, w stronę Bartoszyc. Gdy pojedzie się na wschód, dotrzeć można do Węgorzewa. Drogi nie ma na północ, gdzie za drutem kolczastym, stalową siatką i szlabanami zaczyna się obwód kaliningradzki. Piotr, Zenek i Michał mają do Rosji osiemset metrów w linii prostej. Od ostatniego we wsi domu jest ledwie pięćset.
– Jak Ruscy u siebie na poligonach walą, to u nas szyby w oknach się trzęsą. Raz tak strzelali, że wszystko dudniło. Mówili potem, że morskie działa odpalili – opowiada Piotr. – Jak weszli na Ukrainę, to bałem się, że zaraz zza tych krzaków też wylezą.
– U nas na granicy każdy powinien mieć broń – stwierdza Zenek.
– Ja mam widły dwójki, to pięciu załatwię zanim do mnie przyjdą – wtrąca się Michał.
– Pamiętacie, jak po swojej stronie wszystko przy drogach wyczyścili? – pyta Piotr. – Nigdy niczego tam nie ruszali, a jednego dnia wszystkie krzaki wycięli, żeby był przejazd.
– Może już wtedy planowali na Polskę napaść – mówi Zenek.
W Asunach stoi kilkanaście domów, w których dzisiaj mieszkają niemal sami Ukraińcy. Najstarszym mieszkańcem jest Zenek, który jeszcze pamięta, jak na Mazury dojechał w bydlęcym wagonie. Dwa tygodnie spał w sianie, zanim trafił do poniemieckiego domu, w którym nie było ani drzwi, ani okien. Piotr i Michał to drugie pokolenie, wychowane już na mazurskim odludziu, które po wojnie stało się ukraińską wsią.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.