Sylwia Szostak: Na koncie masz „Klangor” dla Canal+, „Diagnozę” i „Drugą Szansę” dla TVN, „Rodzinka.pl” dla TVP. Teraz Netflix. Chyba lubisz pracę przy serialach?
Łukasz Kośmicki: W ostatnich latach rynek seriali przeszedł prawdziwą rewolucję. Kiedyś były traktowane jak gorszy brat filmu, ale te czasy są już za nami. Myślę, że głównie z powodu pojawienia się serwisów streamingowych, które redefiniują nasz sposób oglądania. Jako forma artystyczna film został sformatowany w latach 20. i 30. XX wieku, jako całość zamknięta w około dwóch godzinach. Potem pojawiły się seriale telewizyjne, w których historia została podzielona na odcinki, emitowane raz w tygodniu. Obecnie możemy oglądać seriale trochę tak, jak się czyta książkę – czasami doczytamy do końca rozdziału, czasami skończymy na jakiejś stronie, albo przeczytamy od razu całą na raz. Serial stał się ważniejszą częścią całego przemysłu filmowego na świecie. Dlatego też te produkcje stają się coraz lepsze, ciekawsze, bardziej intrygujące, a ich budżety często przypominają te filmowe. Nie dzielę mojej pracy na filmy i seriale. W mojej ocenie nie ma między nimi wielkiej różnicy.
Jestem po prostu storytellerem, który opowiada historię – albo dwugodzinną, albo dłuższą. Zawsze daję z siebie wszystko, aby ta filmowa czy serialowa opowieść była ciekawa i zainteresowała widza.
Ze względu na wiele odcinków seriale dają zupełnie inne szanse i możliwości artystyczne.
Rozmawiałem ostatnio ze scenarzystą Kacprem Wysockim, z którym miałem przyjemność pracować przy „Klangorze” i przy „Królowej”. On zdecydowanie woli pisać seriale. Jak twierdzi, można wtedy stworzyć pełniejsze postaci, bo nie ma takich ograniczeń czasowych. Można pobuszować w zakamarkach ludzkich emocji i zachowań.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.