Zbieranie chrustu, szczawiu i mirabelek. Grill z bębna po pralce. Badacz o „degradacji po polsku”

Zbieranie chrustu, szczawiu i mirabelek. Grill z bębna po pralce. Badacz o „degradacji po polsku”

Tomasz Rakowski
Tomasz Rakowski Źródło: Archiwum prywatne
Pierwszy rok pandemii i kryzys uchodźczy na początku wojny w Ukrainie, pokazały olbrzymi potencjał oddolnej mobilizacji społecznej. Przy lawinowo rosnących kosztach życia i ratach skaczących z miesiąca na miesiąc, po doświadczeniach lockdownów i kwaterowaniu uchodźców, większość społeczeństwa staje się właściwie „praktykami niemocy”. Czego dziś może nas nauczyć doświadczenie poprzedniej ekonomicznej zapaści? Wyjaśnia antropolog i badacz środowisk zmarginalizowanych w procesie transformacji, Tomasz Rakowski.
Kiedy w 2007 roku Tomasz Rakowski skończył pracę nad książką „Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy”, z satysfakcją mógł zanotować na wstępie: „Bezrobocie w Polsce spada – widać to wyraźnie – wręcz wyparowuje z każdym miesiącem, a i zasięg ubóstwa też się zmniejsza; bezrobotni, jak tylko mogą, znajdują pracę w krajach Unii Europejskiej i natychmiast wyjeżdżają (...). Konsekwencje tego gwałtownego zubożenia i zapaści gospodarstw domowych będą jednak trwały nadal”. Bohaterowie badań etnograficznych Rakowskiego tworzą, jak ją nazwał, „Etnografię człowieka zdegradowanego”: to ludzie, którzy pozbawieni środków do życia, wśród upadłych zakładów pracy i PGR-ów remontują chałupy, spawają grille z bębna od zepsutej pralki, jak prawdziwi łowcy-zbieracze radzą sobie z tym, co zdobędą, ale przede wszystkim – tymi dość prostymi gestami realizują olbrzymi społeczny potencjał. Rakowski poznał ich podczas badań w latach 2001-2006, które nazywa „czasem najgłębszej zapaści, najgorszego kryzysu”. Wydana w 2009 roku książka została przyjęta ciepło, ale dość milcząco. W każdym razie – niesłusznie moim zdaniem – odbiła się echem znacznie mniejszym, niż stałoby się to dzisiaj, w czasach „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego czy „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski. Trudno nie odnieść wrażenia, że w poprzednim kryzysie, tym z początku lat 2000., chętniej szukaliśmy winy w niedostatku liberalizmu, mechanizmów rynkowych i nowoczesności niż w ich nadmiarze.

Przemysław Bociąga: Pańska książka „Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy” ukazała się kilkanaście lat temu. Opisuje w niej pan starania zachowania sprawczości, wpływu na swoje życie, podejmowane przez ludzi w obszarach strukturalnego wykluczenia. Moim zdaniem, wyprzedziła trochę swój czas. Odnalazłaby się w dzisiejszej debacie o wykluczeniu, czy, jak pan to opisuje, doświadczeniu degradacji.

Dr Tomasz Rakowski: To była kontynuacja moich wcześniejszych badań, jeszcze z lat 90., związanych z doświadczeniem współczesności ekonomicznej. Zajmowałem się badaniami pod Krakowem, we wsi, gdzie większość mieszkańców w wieku 50-60 lat jest w na tyle złym stanie zdrowia, że pobiera renty inwalidzkie. Rozmawiałem z nimi w dobrze utrzymanych domach, to byli pracownicy przemysłu wokół Górnego Śląska. Ale wydawało się, że przyszedł jakiś rodzaj lokalnego kataklizmu i wszyscy zachorowali, wszyscy są właściwie rencistami.

Źródło: Wprost

Ponadto w magazynie