Katarzyna Świerczyńska: Badania, które prowadzi pan razem z zespołem na terenie cmentarza przyobozowego Stalagu II D w Stargardzie w województwie zachodniopomorskim, trwają już pięć lat. Co to za miejsce?
Dr hab. Andrzej Ossowski*: To miejsce przez wiele lat było nieznane. Od dawna śledzimy historię i losy wojenne ludzi na Pomorzu Zachodnim, ale trzeba znać specyfikę tego regionu. Nasza wiedza o tym, co działo się tutaj w czasie II wojny światowej, jest tak naprawdę bardzo skromna. Pamiętajmy, że do czasu zakończenia wojny były to tereny czysto niemieckie, zachowało się mało dokumentacji i wiele miejsc, wiele faktów odkrywamy teraz na nowo. Tak jest ze Stalagiem II D. Był to obóz jeniecki, jeden z największych w III Rzeszy, do którego m.in. w 1939 roku trafili żołnierze Wojska Polskiego i to był temat, który nas głównie interesował. Interesowało nas to, w jakich warunkach ci żołnierze tu przebywali oraz co się z nimi stało. Z dokumentów, do których udało nam się dotrzeć, wiedzieliśmy, że ta śmiertelność w Stalagu II D była momentami bardzo wysoka, umierało po kilkanaście i więcej osób dziennie. Stąd podejrzewaliśmy, że musi się tu gdzieś znajdować duże miejsce grzebalne. I dzięki ogromnemu zaangażowaniu lokalnych pasjonatów historii, szczególnie Jarosława Tomczaka, byłego żołnierza zawodowego, który pamiętał z rozmów z kolegami, że podczas jakichś prac natrafiono tu kiedyś na ludzkie szczątki, rzeczywiście udało się te miejsca skutecznie wytypować. Dla nas to teren wyjątkowo trudny. To miejsca, na których po wojnie znajdowała się jednostka wojskowa i które służyły jako śmietnik.
Jako naukowcy macie na swoim koncie sporo sukcesów związanych z badaniami na tym terenie.
Przede wszystkim udało nam się obalić wiele mitów. Przykładowo na początku twierdzono, że to cmentarz jedynie sowieckich jeńców wojennych. Dzisiaj wiemy, że tak nie jest, bo trafiali tam jeńcy wszystkich narodowości. Udało nam się potwierdzić wysoką śmiertelność w pewnych okresach. W grudniu 1941 roku były dni, kiedy umierało ponad 20 osób dziennie. Bazujemy przy tym na dokumentach, ale też na tym, że dzięki np. znakom tożsamości możemy określić tożsamość tych osób. Sporną kwestią jest przyczyna śmierci podana w dokumentacji, bo często jest wpisana w dokumenty jedna, np. zapalenie płuc, i wówczas Niemcy chcą unikać odpowiedzialności za śmierć takich ludzi. Ale my tu stoimy na jasnym stanowisku, że nie trzeba do ludzi strzelać, wystarczy im stworzyć tak ciężkie warunki, że będą z tego powodu umierali. To anihilacja w wyniku panujących warunków, bo nie jest normalne, że dziennie umiera od kilkunastu do kilkudziesięciu mężczyzn w sile wieku. O ile nikt nie ma wątpliwości, jakim bestialstwem były obozy koncentracyjne i obozy zagłady, o tyle o skali bestialstwa związanej z pracą przymusową wciąż za mało się mówi, a nasze badania również zwracają na to uwagę.
Szczątki ilu osób pochowano przy Stalagu II D?
To co najmniej kilka tysięcy. Może nawet około 6 tysięcy, a my do tej pory mamy przebadane niecałe 300 szkieletów. Czeka nas jeszcze bardzo dużo pracy.
Co sprawdzacie, badając takie szczątki?
Wszystko, co tylko jesteśmy w stanie, to bardzo szeroki i szczegółowy panel badań. Próbujemy dowiedzieć się m.in., jak zginęli, na co chorowali, kim byli, jak wyglądali i skąd pochodzili ci ludzie. Staramy się pobrać od wszystkich materiał genetyczny. Naszym ogromnym sukcesem zakończonym publikacją naukową jest odkrycie, że z kamienia nazębnego możemy ustalić pełny profil genetyczny danej osoby. To sensacja.
Proszę wytłumaczyć dlaczego.
Aby pobrać materiał genetyczny z kości, musimy je fizycznie zniszczyć, a to nie zawsze jest możliwe. Mówimy tu np. o szczątkach o znaczeniu muzealnym, ale jest tak też w przypadku współczesnych śledztw, gdzie często trzeba czekać, aż reszta zespołu medycyny sądowej wykona swoją pracę. To trwa miesiącami. Czasem nie możemy zniszczyć szkieletu ze względów religijnych. Badając kamień nazębny pobrany ze szkieletów odnalezionych w Stargardzie, odkryliśmy, że może on być alternatywnym i bardzo dobrym źródłem materiału genetycznego. Oczywiście dla nas to również było zaskoczenie.
W Stargardzie znaleźliście też szczątki kobiet i dzieci. Kim byli ci ludzie?
Takie szczątki zostały znalezione w grobie datowanym na przełom 1944 i 1945 roku. Znaleźliśmy przy nich przedmioty, które jednoznacznie wskazują na narodowość polską, to np. medaliki i krzyżyki. Według naszych dotychczasowych ustaleń wysiedlano tu ludność cywilną Warszawy po upadku powstania. Znaleźliśmy również szczątki młodych osób w wieku 17-18 lat. Wiele wskazuje na to, że to młodzież walcząca Warszawy, która trafiała tu do szpitala. Z dokumentacji wiemy, że w Stargardzie był duży szpital obozowy, do którego wysyłano chorych i rannych powstańców.
Ale skąd pewność, że to byli mieszkańcy Warszawy?
Z jednej strony mamy dokumentację z obozu w Łambinowicach i stąd wiemy, że ci ludzie byli transportowani najpierw do Łambinowic, a potem wywożeni do obozu w Stargardzie. Tu byli kierowani do pracy, np. w gospodarstwach rolnych. Ale z kolei po obrażeniach młodzieży, której szczątki badaliśmy, nie mamy wątpliwości, że nie są to obrażenia wynikające z ciężkiej pracy w obozie, ale z walki. To ślady po ranach postrzałowych, złamania, amputacje, ślady po ewidentnych stanach zapalnych. I to wszystko możemy zaobserwować właśnie na układzie szkieletowym tych młodocianych. Oczywiście my, zwracając się z prośbą o zgłaszanie się ich krewnych, mamy świadomość, jak małe prawdopodobieństwo jest, że kogoś zidentyfikujemy, bo ludzie nawet dziś mogą nie wiedzieć, że kiedyś ktoś z ich krewnych został wywieziony akurat tutaj. Ale może mimo wszystko ktoś taki się znajdzie. Bardzo byśmy chcieli móc zidentyfikować te osoby. Nasza praca ma też przecież bardzo ważny aspekt humanitarny, chcemy przypomnieć o tych ludziach, przywrócić im godność.
Ile osób liczy pana zespół?
To w tej chwili blisko 30 osób. Kiedy w 2012 roku tworzyliśmy Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów, zespół był pięcioosobowy. Teraz nie da się już tak, że jedna osoba, która jest genetykiem, będzie specjalistą od wszystkiego. To trend widoczny w Polsce, ale też na całym świecie. Małe laboratoria genetyczne tracą rację bytu. Potrzebne są duże ośrodki z dużymi zespołami specjalistów w wąskich dziedzinach. My takich ludzi mamy. To np. specjaliści, którzy zajmują się analizami biogeograficznymi i na podstawie materiału DNA potrafią określić, skąd dana osoba pochodziła, oraz naukowcy, którzy zajmują się analizą cech fenotypowych, czyli np. koloru oczu lub skóry. To bardzo pogłębione analizy, gdzie wykorzystujemy i testujemy najnowsze technologie i metody. W obliczu dzisiejszych kryzysów migracyjnych możliwość określenia cech fenotypowych na podstawie odnalezionego szkieletu i ustalenie miejsca pochodzenia za chwilę okaże się bardzo potrzebne. Mówimy też tu o analizach czysto medycznych, bo przecież mój zespół jest przede wszystkim zespołem medycznym. Stąd specjalizujemy się w metodach stosowanych we współczesnej epidemiologii, mikrobiologii, mamy specjalistów, którzy analizują genomy ludzkie i mikroorganizmów. To wszystko są bardzo skomplikowane i technologicznie zaawansowane procedury, dużo mniej medialne niż np. odkrycia masowych grobów.
Obecnie Pomorski Uniwersytet Medyczny jest jednym z 18 ośrodków w Polsce, gdzie powstanie Regionalne Centrum Medycyny Cyfrowej. Co to takiego?
Regionalne Centrum Medycyny Cyfrowej to projekt finansowany przez Agencję Badań Medycznych. Myślę, że cały czas jako społeczeństwo nie do końca sobie zdajemy sprawę, co się dzieje, w jakim kierunku rzeczywiście idzie rozwój medycyny…
Myśląc o medycynie cyfrowej, myślimy raczej o Internetowym Koncie Pacjenta, a nie o bazach danych, bo tym mają być Regionalne Centra Medycyny Cyfrowej.
Dokładnie. Moim zdaniem Regionalne Centra Medycyny Cyfrowej są skokiem cywilizacyjnym i wcale tu nie przesadzam. Te centra będą miały za zadanie gromadzenie danych i tworzenie gigantycznych zbiorów danych genetycznych, epigenetycznych i klinicznych. Obecnie mamy takie bazy danych, ale nie są one scentralizowane, teraz to się zmieni.
Kto na tym skorzysta?
Przede wszystkim pacjenci, ale też naukowcy. Dziś z jednej strony opieramy się na bardzo szerokich analizach, ale z drugiej skupiamy się na spersonalizowanym podejściu do pacjenta. Mając tak ogromny zbiór danych, możemy przez jego analizę docierać do informacji, których nie jesteśmy w stanie uzyskać na podstawie zwykłych badań klinicznych. Widzimy to przecież na przykładzie krajów, które takie scentralizowane biobankowanie robią od dawna – to np. Wielka Brytania i Niemcy. Analiza tych danych pozwala nam na poszerzanie wiedzy, ale też odkrycia nowych chorób, zależności i nowych terapii.
Jak to się ma do medycyny spersonalizowanej?
Aby wynieść medycynę spersonalizowaną na jak najwyższy poziom, musimy mieć dużą ilość danych z konkretnej populacji. Tu wszystko ma znaczenie. To, w jakim regionie kraju żyjemy, ale też to, jaki jest nasz styl życia. Dziś wiemy, że nie tylko geny mają znaczenie, ale też konkretne czynniki środowiskowe. Poza tym spięcie w jednym miejscu danych z różnych badań klinicznych daje nam niespotykane dotąd możliwości analityczne. Podam przykład. Wyobraźmy sobie, że mamy projekt, w którym analizujemy genomy 500 osób. Jednak w ramach tego jednego projektu skupiamy się tylko na jednym schorzeniu i tym samym wykorzystujemy zaledwie ułamek tych danych, które przecież są zebrane. Jeśli będą w bazie, będzie można z nich skorzystać i poddawać kolejnym analizom. To w efekcie przełoży się np. na to, że pacjent będzie miał dostęp do najnowocześniejszych metod analitycznych właśnie z wykorzystaniem sekwencjonowania nowej generacji lub na przykład analizy mikromacierzy, który już w tej chwili wprowadziliśmy, jeszcze przed powstaniem projektu. Przed nami ogrom pracy, ale też ogrom możliwości.
*Dr hab. n. med. Andrzej Ossowski, genetyk, kryminalistyk i antropolog sądowy, kierownik Katedry Medycyny Sądowej PUM w Szczecinie. Jest także koordynatorem i współtwórcą Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów. Zarówno Andrzej Ossowski, jak i sam projekt PBGOT otrzymali w 2022 statuetki Orła Wprost Regionu Zachodniopomorskiego.
Czytaj też:
Centrum Nauki Kopernik pomaga zobaczyć różne perspektywyCzytaj też:
Dr Olga Witkowska-Piłaszewicz: Jedyną przeszkodą młodego naukowca powinien być problem badawczy. Niestety często tak nie jest