Politycy Platformy Obywatelskiej nie pójdą w organizowanym przez lewicę w Białymstoku marszu przeciwko przemocy. Jak wyjaśnił Grzegorz Schetyna, byłoby to bowiem „wpisywanie się w grę i scenariusz PiS”.
Trudno zrozumieć tę logikę. Oczywiście zdjęcia Schetyny maszerującego w manifestacji Biedronia, Zandberga i Czarzastego nie byłyby z punktu widzenia PO, wymarzonym obrazkiem w gorącym czasie kampanii wyborczej. Jednak – paradoksalnie – to postawa Schetyny jest realizacją planu rządzących.
Solidarny sprzeciw całej opozycji wobec homofobicznych zajść w Białymstoku, które odbywały się pod parasolem miejscowych polityków prawicy, byłby ważnym znakiem, że obóz prodemokratyczny w najważniejszych sprawach potrafi mówić jednym głosem. Jednocześnie byłby to cios wymierzony w coraz bardziej niepokojący flirt rządzących z narodowcami, kibolami i wszelkiej maści zwolennikami przemocy. To, że marsz w Białymstoku będzie mniejszy i będzie miał mniejszą siłę rażenia, będzie prezentem dla rządzących.
Prezentem będzie też kolejny akt dzielenia się opozycji, za co w tej chwili odpowiadają głównie politycy Platformy. Ich walka o hegemonię w obozie ugrupowań opozycyjnych jest rzecz jasna zrozumiała. Jednak partyjne gry i interesy zawsze powinny się kończyć tam, gdzie w grę wchodzą prawa człowieka i zwyczajna ludzka przyzwoitość.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.