Klasyczny bon mot Leszka Millera, że mężczyznę poznaję się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna, nabiera w dzisiejszych czasach zupełnie nowych znaczeń. Niektórym pomagają one pozbyć się złudzeń. Należy do nich brytyjski premier Boris Johnson, wielki do niedawna piewca skuteczności odporności stadnej. Dziś sam siedzi w kwarantannie, przekonując się boleśnie o tym, jak kiepskim okazał się wizjonerem.
Nie jest to najbardziej drastyczny przypadek. Są też i tacy, którym przyjemne bujanie w obłokach zaczyna mylić się z miotaniem w oparach absurdu. Bujanie to stan przyjemny, wszyscy go znamy i cenimy. O miotaniu nie da się jednak powiedzieć tego samego. Nie bez powodu często opatruje się je przymiotnikiem: rozpaczliwe. Rozpacz może być twórcza, bo ludzie przyciśnięci do muru potrafią zdziałać cuda.
Nie można jednak w te cuda za bardzo wierzyć, bo ląduje się w świecie złudzeń, z których rzadko kiedy coś konkretnego wynika. Szczególnie, gdy okoliczności są skrajnie niesprzyjające. Dlatego, nie bacząc na zastrzeżenia, które sformułował wiele lat temu Miller, chyba lepiej będzie mimo wszystko kończyć niż zaczynać.
Czytaj też:
Premier Wielkiej Brytanii: Sytuacja jeszcze się pogorszy, zanim się poprawi
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.