Małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot. To bardziej zabawna anegdota niż mądrość życiowa, wszak dzieci to źródło dobrych uczuć. Choć wyzwań również, jasne. Natomiast ja powiem inaczej: mało państwa wokół nas, mały kłopot, dużo - duży kłopot. I to już będzie prawda, choć dla odmiany mało zabawna.
Ponieważ państwo - czyli politycy - chce w daleko idącym stopniu kontrolować system edukacji, ma z tym duży problem. Co gorsza mają go również dzieci, rodzice i całe społeczeństwo w ogóle. Teraz spierają się nauczyciele z rządem, a ból głowy poza wszystkimi innymi mają samorządy terytorialne, które zresztą łożą ogromne kwoty na oświatę. Prawdziwy węzeł gordyjski. Rozwiązanie: decentralizacja.
Polski system oświaty elementy decentralizacji zawiera, tyle że za mało. Obecny strajk jest tego najlepszym dowodem. Przy decentralizacji spory wybuchałyby w gminie, może w powiecie, a nawet i w województwie. To zupełnie inna skala i możliwości zażegnania konfliktu. Jak nowy system powinien wyglądać, to już zostawiam ekspertom i praktykom. Trzeba o tym podyskutować. W stronę dyskusji szła propozycja podjęcia rozmów ze strony organizacji samorządowych, a potem deklaracja premiera, dotycząca okrągłego stołu.
Do zmiany są trzy rzeczy: program nauczania, który nie przystaje do rzeczywistości XXI wieku (nie jest może bardzo źle, ale sytuacja pozostaje daleka od satysfakcjonującej), organizacja działania systemu oświaty, a w ślad za tym zatrudniania i wynagradzania nauczycieli. Pytanie brzmi, czy wszystkie strony zaangażowane w oświatę, będą w stanie podjąć rozmowy i reformy? Jako obywatele mamy prawo nie tylko tego oczekiwać, ale wręcz żądać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.