Żeby było jasne: nie jest to wcale polska specyfika. Występuje to pod różnymi szerokościami geograficznymi i nikogo to specjalnie nie dziwi. Te monologi, które nawet nie są wysłuchiwane – bo i po co? To „stały fragment gry”.
Przypominają mi one pewną historię, związaną ze znanym kompozytorem austriackim Josephem Haydnem. Odwiedził go kiedyś znajomy muzyk i niemal na progu zderzył się z pokaźnych rozmiarów paczką z listami adresowanymi do Haydna, ale przez niego nie otwieranymi. Zdumiony zapytał: „A cóż to za listy”? Na co Herr Haydn odparł: „Od mojej żony. Pisze do mnie regularnie co miesiąc, a ja odpowiadam na wszystkie nie otwierając ich. Ona zresztą tak samo postępuje z moimi”.
Skądinąd Haydn miał spore poczucie humoru, które nie dotyczyło tylko jego spraw osobistych. Długi czas był kapelmistrzem na dworze księcia Esterhazego. Gdy Jego Książęca Mość, chcąc zaoszczędzić, postanowił rozwiązać swoją dworską orkiestrę, austriacki kompozytor postanowił „uczcić” to pisząc „Symfonię pożegnalną”. Można ją streścić w taki oto sposób: poza częściami granymi wspólnie był to zbiór solówek – poszczególni muzycy, wykonawszy swoją indywidualną część po prostu opuszczali podium. Na koniec ostał się tylko kontrabasista, który wszak po odegraniu krótkiego utworu, ukłoniwszy się, też się oddalił. W efekcie nie został nikt...
To, co napisałem powyżej zdarzyło się naprawdę i nie jest żadną aluzją do czasów współczesnych: nie odnosi się ani do austriackiej sceny politycznej, gdzie drugą kadencję rządzi kanclerz Sebastian Kurtz, do niedawna najmłodszy premier w Europie, ani też do polskiej sceny politycznej, gdzie mimo manifestacji ulicznych i presji zagranicznej orkiestra Jarosława Kaczyńskiego gra już drugą kadencję i zwycięsko zakończyła dziewięć symfonii, przepraszam kampanii. Powyższa anegdota nie jest bynajmniej ponadczasową metaforą, która pasuje, ni stąd, ni zowąd, do bieżącej sytuacji tu czy tam: nad Dunajem czy nad Wisłą. Chciałem tą historią pokazać rolę jednostki nad bieg dziejów. Nie napisałem bowiem jeszcze, jak to się wszystko skończyło. Otóż po odegraniu premiery „Symfonii pożegnalnej” tenże książę Esterhazy zmienił decyzję i nie rozwiązał orkiestry na swoim dworze. To zasługa pomysłu, dzieła i wykonania kapelmistrza Haydna. Ta historia pokazuje, jak wiele w każdej orkiestrze zależy od dyrygenta. To, jak się wydaje, dobra wiadomość dla obozu rządzącego. Czy jest równie dobra dla opozycji, gdzie kłócą się o batutę dyrygencką, a obecny kapelmistrz nie ma chyba największego autorytetu we własnej orkiestrze?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.