Rosjanie niemal codziennie starają się gnębić ukraińskich cywilów. Alarmy z powietrza to coś, do czego przez niemal 16 miesięcy za naszą wschodnią granicą przywykli wszyscy. Niestety.
Gdy piszę te słowa, a w Ukrainie jest południe, w obwodzie charkowskim były już trzy takie alarmy, dwa w donieckim, właśnie trzeci zaczął się w sumskim, a w zaporoskim od samego rana trwa alarm związany z zagrożeniem atakiem artyleryjskim.
I w zasadzie każdego dnia wygląda to podobnie. Przy czym na setkach kilometrów miejscowości przyfrontowych nie ma żadnych alarmów, tylko ostrzał, m.in. z systemów reaktywnych (grad, huragan, czy tornado), których nie wychwyci żadna obrona przeciwlotnicza. Czasem też Rosjanie po prostu terroryzują Ukraińców podrywając w powietrze np. MiG-31K (jest w stanie przenosić kindżały) i wtedy alarm z powietrza obowiązuje w całym kraju.
Tak wygląda ukraińska codzienność, bez względu na to, czy kontrofensywa była najpierw wyczekiwana, a potem faktycznie się rozpoczęła.
Jeśli Zachód czekał na spektakularne "hurraaa, jak w przypadku wrześniowego odbijania obwodu charkowskiego, to trochę się przeliczył.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.