Nigdy nie zapomnę tamtego upalnego lata, na długo przed rosyjską agresją na Ukrainę. Na długo, zanim ta wojna – paradoksalnie – dała szansę na nowe otwarcie między Warszawą a Kijowem. Jechaliśmy z grupą rodzin, duchownymi oraz przedstawicielami IPN-u na Wołyń, aby uczestniczyć we mszy, towarzyszącej pochowaniu ekshumowanych szczątków pomordowanych tam Polaków.
Na czele wyjazdu stał dr Leon Popek, którego bliscy zginęli na Wołyniu. Jak tłumaczył, podobne wyprawy – choć tolerowane – nie były mile widziane przez ówczesne władze Ukrainy. On i jemu podobni historycy, archeolodzy oraz wolontariusze, pracą związaną z upamiętnianiem zbrodni, której kulminacją była tzw. Krwawa Niedziela 11 lipca 1943 roku, zajmowali się od dekad. W cieniu i bez medialnego zainteresowania.
Pogranicznicy rozkładają ręce
Pech chciał, że jeszcze zanim dotarłem z Krakowa do Lublina zdążyłem się pochorować. Po nocy spędzonej u znajomych oraz silnych lekach na gorączkę, poczułem się na tyle lepiej, aby ruszyć w dalszą część podróży – na Ukrainę. Już w autokarze ostrzegano nas jednak, że pogranicznicy wiedzą, gdzie jedziemy, a sam wyjazd może się mocno przedłużyć. O ile w tamtą stronę nie było problemów, o tyle powrót był jednym z najgorszych doświadczeń mojego życia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.