Osiemdziesiąt lat temu ludzie podrzynali swoim sąsiadom gardła i palili niemowlęta w snopach siana. Trwał ponury festiwal mordowania, którego pamięć pozostaje żywa tak w rodzinach, w dyskursie publicznym, a nawet na ulicach. Na murach bloków mojego osiedla wciąż widać napisy w rodzaju: „Wołyń, pamiętamy”. A obok: „Ukraińskie kurwy won”.
Każdy kraj, naród i każda społeczność ma prawo do pamięci. Więcej nawet, zbrodnie i krzywdy powinny być pamiętane z tego powodu, aby takie nieszczęście już nigdy się nie powtórzyło.
Historię Polski i Ukrainy pisano krwią przez ostatnie kilkaset lat. Nikt o zdrowych zmysłach nie uzna, że ten ogrom nieszczęść da się przekreślić, zatrzasnąć w kufrze, usiąść na nim i udawać, że wszystko jest już w porządku.
Znajomi na Facebooku wrzucają opowieści o swoich dziadkach i pradziadkach, którzy uciekli z Wołynia. Albo nie zdążyli uciec. Krzysztof Grabowski z „Dezertera" podzielił się opowieścią o Ukraińcu, który ostrzegł przez mordem swoich sąsiadów. Mógł przypłacić za to życiem.
Artykuł został opublikowany w 29/2023 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.