Fajny ksiądz, taki amerykański. Kochał hip-hop, a hip-hopowcy kochali jego, ewangelizował młodzież, na koloratkę zarzucał bluzę z kapturem. Luzak. Nowa, młoda twarz Kościoła. Nowa jakość w podejściu do wiernych. Idealny bohater dla dziennikarki, zwłaszcza gdy ta, wspólnie z przyjaciółką-fotografką, postanowiła włoski patent na kalendarz z fejkowymi księżmi przełożyć na polski, tyle że z prawdziwymi.
Gdy przyszłyśmy do księdza, by namówić go na zdjęcia do kalendarza (do udziału w projekcie zaprosiłyśmy 12 „wyróżniających się” duchownych), zgodził się od razu. Proszę sobie wyobrazić, jakież było nasze zdziwienie, gdy kilka dni po premierze kalendarza okazało się, że księdzem – pewnie jeszcze zanim to my się nim zainteresowałyśmy – zaczęła się interesować prokuratura.
By skrócić tę przydługą opowieść napiszę tylko, że ksiądz był tak wyluzowany, że np. gościom weselnym dowoził narkotyki. Taki miał gest w ramach prezentu dla nowożeńców, którzy ślubowali „u niego” przed ołtarzem.
Dlaczego o tym piszę? Bo wtedy, po raz pierwszy w swoim dziennikarskim życiu, zrozumiałam, że nie wszystko złoto, co się świeci i że najpewniej jeszcze nie raz okaże się, że „bohater” mojego tekstu w rzeczywistości, w jakimś jej wycinku, wymiarze, będzie jednak antybohaterem. I że chodzi o to, by minimalizować błędy, by starać się „typować” jak najlepiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.