Zacznę od pewnej deklaracji. Byłem i jestem przekonany, że aborcja eugeniczna (embriopatologiczna) narusza konstytucyjny zakaz niedyskryminacji ze względu na stan zdrowia, a także zakaz dyskryminacji osób z niepełnosprawnością. Jestem też głęboko przekonany, że polska Konstytucja chroni ludzkie życie, co w połączeniu z dwoma wymienionymi powyżej zasadami sprawia, że w istocie to właśnie z niej wynika decyzja Trybunału Konstytucyjnego.
Jeśli więc chodzi o meritum, zgadzam się z tym wyrokiem. Ale – i to też jest istotne – uważam jednocześnie, że decyzje te zostały przeprowadzone w skandaliczny prawnie sposób (na co zresztą zwrócił uwagę Europejski Trybunał Praw Człowieka). Co obecnie oznacza, że można je unieważnić, że decyzje te nie zostały poprzedzone stosowną debatą, że politycy zepchnęli z siebie odpowiedzialność za nie, a wreszcie, że nie przygotowali (choć to obiecywali) całego pakietu pomocowego dla opiekunów osób z niepełnosprawnością czy par, które dowiadują się o wadach letalnych dziecka nienarodzonego. I to sprawia, że nawet jeśli, co do treści samej decyzji jest moja zgoda, to uważam, że politycznie i prawnie przeprowadzono to w sposób skandaliczny.
Tyle wyjaśnień. Wiem, że dla części z czytelników już one kończą sprawę.
Jedni uznają mnie za oszołoma, którego nie warto czytać, inni za miękiszona, który uważa, że słuszne sprawy powinny być wprowadzane w słuszny i poprawny sposób.
Jeśli jednak dotarliście aż do tego miejsca, to teraz czas na wyjaśnienie, co – według mnie – oznacza ten wyrok, i dlaczego – nawet w tej miękkiej interpretacji – mnie on nie zachwyca.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.