Rosjanie muszą być naprawdę niepewni swego, skoro znów sięgają po atomowy straszak wobec Zachodu. O poziomie ich zaniepokojenia świadczy choćby to, że zabrali się za to na wielu frontach na raz.
Wystąpienie Putina, który w 19. swoim orędziu znów groził atomową wojną zachodowi, poprzedzone zostało czymś więcej niż zwyczajowe wygłupy byłego rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa. Do wywarcia atomowej presji Kreml użył także przecieku tajnych dokumentów, przekazanych renomowanemu dziennikowi „Financial Times”. Mają one pokazywać w szczegółach to, co mówi Putin: Moskwa może łatwo i bez większych wahań użyć taktycznej broni jądrowej – wystarczyć ma niemożność poradzenia sobie z wojną za pomocą konwencjonalnych środków.
Skoro poprzeczka leży tak nisko, to uderzenie może nastąpić w każdej chwili – zdają się sygnalizować w ten sposób Rosjanie, odsłaniając przy tej okazji swoją faktyczną słabość wobec Zachodu.
Kampania straszenia wojną atomową pojawia się w chwili, kiedy sprawy zaczynają przybierać dla Rosji niekorzystny obrót.
Chroniczny brak zdecydowania Europy w konfrontacji z Moskwą chronił dotąd – i ciągle jeszcze chroni – rosyjskie interesy. Na tym fundamencie zaczynają jednak pojawiać się poważne pęknięcia, których nie da się zaszpachlować samą wiarą w Olafa Scholza czy zmianę amerykańskiej polityki wobec Rosji po dojściu Donalda Trumpa do władzy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.