Partyjni aparatczycy w Phenianie klaskali Putinowi tak entuzjastycznie, jakby ich życie od tego zależało. Bo – umówmy się – zależało. Lata tresury nie idą na marne, o czym władca Rosji mógł się przekonać podczas triumfalnego objazdu północnokoreańskiej stolicy.
Wystrojone jak na odpust przedszkolaki wymachiwały nerwowo rosyjskimi flagami, a szpalery spędzonych na chodniki ludzi skandowały miarowo nazwisko rosyjskiego prezydenta, którego podobiznami obwieszono wszystkie uliczne latarnie.
Jeśli jednak ktoś miał wątpliwości, kto podczas tej wizyty był najważniejszy, to rozwiali je północnokoreańscy urzędnicy, bezpardonowo przepędzając ministrów rosyjskiego rządu, którzy ośmielili się zająć miejsca, zanim Kim Dzon Un pojawił się w sali obrad.
Tematem rozmów był oczywiście strategiczny sojusz dwóch pariasów, z których Putin wydaje się pariasem w większej niż Kim potrzebie. Władimir Władimirowicz upadł już naprawdę nisko, skoro zdecydował się przełknąć swój udział w tym absurdalnym stalinowskim widowisku, jakie zgotował mu Kim Dzong Un.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.