Wśród politycznych lawirantów, używających ogólnikowych pacyfistycznych haseł do usprawiedliwiania rosyjskiej agresji na Ukrainę i własnych interesów z Moskwą, premier Indii jest osobną kategorią. W przeciwieństwie do takiego np. Viktora Orbana, bez ogródek wysługującego się Kremlowi, Narendra Modii cynicznie doi Putina z taniej ropy, licząc, że lubiane w Moskwie opowieści o pokoju za wszelką cenę dają mu podstawy do wywierania presji na Rosję.
Jego wizyta w Polsce i na Ukrainie pomoże odpowiedzieć na pytanie, czy z tych możliwości korzysta i w czyim – poza indyjskim oczywiście – interesie.
Obnoszący się z przyjaźnią z Putinem Modi decyduje się na niełatwą przecież podróż do krajów, będących samym centrum oporu wobec imperialnych zakusów Rosji. A to oznacza, że jego kraj zaczyna dostrzegać, jak niekorzystne może być sprzyjanie interesom Moskwy.
Bo choć Indie wolą mówić o swojej neutralności, to nikt nie ma chyba wątpliwości, że prący do negocjacji z Rosją apostołowie pokoju mają na myśli wyłącznie rosyjską wersję pokoju.
A ten ruski mir, jak dobrze wiemy, nie potrzebuje żadnych poza Putinem akuszerów. Modi doświadczył tego zaledwie sześć tygodni temu, podczas wizyty w Moskwie, która skończyła się jego wizerunkowym blamażem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.