Niemcy znów się kompromitują. „Polityka wobec Ukrainy ociera się o dno, a od spodu puka Scholz”

Niemcy znów się kompromitują. „Polityka wobec Ukrainy ociera się o dno, a od spodu puka Scholz”

Olaf Scholz
Olaf Scholz Źródło: PAP/EPA / Dumitru Doru
Niemiecki rząd zmienia się we własną karykaturę. Jednego dnia w sprawie Ukrainy jest za, ale drugiego już trochę przeciw, szczególnie gdy Kijów swoją ofensywą w Rosji pokazuje, że nie istnieją żadne czerwone linie, których tak obawiają się w Berlinie. Kanclerz Scholz kompromituje wiarygodność Niemiec, miotając się między deklaracjami wsparcia Ukrainy, a tęsknotą za Nord Stream 2 i lukratywną przyjaźnią z Rosją. Sprzeczne komunikaty płyną z Niemiec z taką intensywnością, że konia z rzędem temu, kto jest w stanie zorientować się, po czyjej stronie są tak naprawdę nasi zachodni sąsiedzi?

W budżecie największej gospodarki UE, wynoszącym około 480 miliardów euro rocznie nie da się ponoć wygospodarować marnych 3 miliardów na wsparcie dla Ukrainy. Wojna wojną, ale Niemcy nie byliby Niemcami, gdyby nie pilnowali także dyscypliny budżetowej. To ponoć dlatego minister finansów Christian Lindner podjął, w porozumieniu z szefem rządu Olafem Scholzem, decyzję o zamrożeniu wsparcia wojskowego dla Ukrainy.

Lindner to ten sam człowiek, który w pierwszych godzinach rosyjskiej inwazji na Ukrainę powiedział ukraińskiemu ambasadorowi w Berlinie, że pomoc dla jego kraju nie ma sensu, bo Kijów upadnie za trzy dni.

Dwa i pół roku później Ukraina ma się na tyle dobrze, że prowadzi brawurowy kontratak na terytorium Rosji, udowadniając, że nie istnieją żadne mityczne czerwone linie, których przekraczania tak panicznie boją się politycy w Berlinie. I wtedy pojawia się minister Lindner, oświadczając, że więcej pieniędzy Ukrainie już nie da, bo musi pilnować, żeby Niemcy nie przekroczyły progu długu publicznego

Żeby było weselej, gdy w świecie podnosi się z tego powodu raban, do akcji rusza Olaf Scholz, zapewniając, że wsparcie niemieckie dla Ukrainy jest mimo wszystko niezachwiane. Kanclerz oświadcza, że Kijów nic nie straci, bo przecież są jeszcze miliardy euro z odsetek od rosyjskich depozytów, zajętych na zachodzie.

Jaki to ma związek z budżetem Niemiec, w którym, podobnie jak w przypadku wielu innych państw – od Estonii po Kanadę – zagwarantowano pokaźne sumy dla Ukrainy? Tego dokładnie nie wiadomo. Podobnie jak nie wiadomo dokładnie, kiedy i ile tych rosyjskich pieniędzy trafi na Ukrainę.

Zamrażanie finansowania Kijowa w chwili, gdy Ukrainie udało się przejąć inicjatywę i przejść do ofensywy na terytorium wroga, bardzo brzydko pachnie. Podobnie brzydko pachnie łączenie dziury w niemieckim budżecie federalnym z rosyjskimi pieniędzmi, które decyzją grupy światowych potęg gospodarczych G7 mają trafić na Ukrainę.

Czy naprawdę mamy do czynienia z tradycyjną niemiecką gospodarnością, czy też nasi sąsiedzi roszczą sobie jakieś prawa do tych rosyjskich pieniędzy, skoro sugerują, że będą nimi łatać dziury we własnych finansach?

Winni Ukraińcy i Polacy

Żeby nie było żadnych wątpliwości, skąd się te dziury wzięły, Berlin wskazał winnych jeszcze przed pojawieniem się propozycji zamrożenia pieniędzy na dozbrajanie Ukrainy.

Artykuł został opublikowany w 35/2024 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.