Deeskalacja przez eskalację – ten plan izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu został bez mrugnięcia okiem zaaprobowany przez Biały Dom już jakiś czas temu. To, co obserwujemy od tygodnia wokół Libanu, oznacza realizację tej koncepcji: chodzi o pacyfikację irańskich wpływów w bezpośrednim sąsiedztwie Izraela. Izraelczycy twierdzą, że ich ostatnie ataki na Liban to nie przygrywka do regionalnej wojny, tylko wręcz przeciwnie: oczyszczanie pola do rozmów i uspokojenia sytuacji.
Izrael wytrzymał zmasowaną krytykę brutalnej interwencji w Gazie i najwyraźniej idzie za ciosem. Po przetrąceniu kręgosłupa palestyńskiemu Hamasowi w Strefie Gazy, Żydzi zabrali się za libański Hezbollah.
Licząca około 60 tysięcy członków organizacja jest przeciwnikiem znacznie trudniejszym od Hamasu. Dlatego też bezpośrednie uderzenie w jej bastiony w południowym Libanie zostało poprzedzone starannymi przygotowaniami.
W brawurowej akcji izraelskie służby dokonały udanych zamachów na kilka tysięcy oficerów Hezbollachu, którym zaczęły wybuchać w rękach zhakowane pagery i walkie-talkie. Precyzyjne uderzenia izraelskie wyeliminowały także w ciągu ostatnich miesięcy większość członków ścisłego kierownictwa Hezbollahu z bezpośredniego otoczenia lidera, Hassana Nasrallaha. Głównodowodzący operacjami wojskowymi Ali Karaki został zaatakowany rakietą w Bejrucie tuż przed rozpoczęciem zmasowanych ataków na arsenały Hezbollahu w południowym Libanie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.