Spośród wszystkich przywódców, odbijających korki od szampana z powodu spodziewanego sukcesu wyborczego Donalda Trumpa, niemiecki kanclerz Olaf Scholz jest jego najmniej oczywistym entuzjastą. A jednak nieprzypadkowo należy umieścić go w doborowym gronie z Putinem czy Orbanem. Bo Donald Trump ze swoimi deklaracjami wstrzymania pomocy Ukrainie i szybkimi negocjacjami z Putinem jest dokładnie takim przywódcą USA, jakiego Scholzowi potrzeba.
Po kilku latach publicznego upokarzania niemieckiego kanclerza przez USA i tych europejskich sojuszników, rozumiejących dobrze zarówno rosyjskie zagrożenie, jak i perfidię prorosyjskiej gry, prowadzonej przez Berlin, Scholz będzie miał szansę wreszcie odetchnąć. W Białym Domu zasiądzie bowiem człowiek, prezentujący całkowicie zbieżne z niemieckim podejście do wojny na Ukrainie.
Grający na szybki pokój z Rosją Scholz może mieć w Donaldzie Trumpie sojusznika, jakiego dotąd mu brakowało. A jeśli rozegra zręcznie zmianę władzy w USA, być może wygra nawet kolejną kadencję.
Wystarczy, że przystroi się w piórka polityka, któremu wraz z USA udało się doprowadzić do pokoju z Rosją, grając jednocześnie na powszechnej w Niemczech – choć skrzętnie skrywanej – niechęci do amerykańskiej dominacji i arogancji, reprezentowanej przez Trumpa.
Scholz jak Trump w sprawie Rosji
To zadziwiające, jak niewiele różni w podejściu do wojny Rosji przeciw Ukrainie rząd w Berlinie od sztabu amerykańskich republikanów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.