Jeden z najbardziej nieudanych niemieckich kanclerzy w powojennej historii już za chwilę może stać się postacią historyczną. Gdy świat ekscytował się wygraną Trumpa w USA, wieczorem w Berlinie upadła koalicja, na której czele stoi lider socjalistów, Olaf Scholz.
Wynik wyborów w USA był szansą na skonsolidowanie poparcia dla słabnącego w szybkim tempie rządu w Berlinie, zwłaszcza, że poglądy kanclerza na relację z Rosją i rolę Ukrainy w europejskim systemie bezpieczeństwa zdają się korespondować z tym, co w tej sprawie przypisuje się Trumpowi.
Scholzowi nie będzie chyba raczej dane wytrwać na stanowisku szefa rządu Niemiec dość długo, by sprawdzić, jak współpracuje się z Amerykanami w ewentualnych negocjacjach pokojowych z Moskwą.
Nowe wybory mogą odbyć się w Niemczech już w marcu, a faworytem są w nich chadecy, proponujący w przeciwieństwie do chwiejnego Scholza zdecydowane działania wymierzone w agresywną politykę Rosji.
Nóż w plecy Scholza wbił Christian Lindner, lider FDP, najmniejszej partii koalicyjnej, który jest, a raczej był, jednocześnie ministrem finansów w rządzie federalnym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.