Dzień po rzekomej rozmowie Trumpa z Putinem, której zaprzeczał Kreml i sztab prezydenta elekta, Rosjanie przypuścili największy od początku wojny atak rakietowy na Ukrainę. A ponoć Trump miał namawiać w tej nieodbytej rozmowie Putina, żeby nie eskalował działań wojennych do czasu jego zaprzysiężenia.
To mniej więcej tyle, jeśli chodzi o obietnice na szybkie zakończenie wojny na Ukrainie, którymi mydli nam oczy nowa republikańska ekipa, szykująca się do przejęcia Białego Domu.
Trump i jego ludzie zderzą się ze ścianą Kremla równie szybko, jak swego czasu Joe Biden, liczący, że odblokowanie Nord Stream 2 zniechęci Putina do inwazji na Ukrainę. Każdy przytomny człowiek wiedział, że stanie się dokładnie odwrotnie.
I podobnie jest obecnie: każdy wie, że im więcej republikanie z otoczenia Trumpa mówią o szybkim zakończeniu wojny, tym bardziej oczywiste jest, że Rosjanie postarają się pokazać, że szybkie zakończenie wojny nie jest w ich interesie.
Założenie, że wystarczy Moskwie oddać Donbas i zaakceptować aneksję Krymu, żeby zakończyć wojnę jest popularne wśród apologetów Kremla na całym świecie. Jeśli Trump i jego ludzie w to wierzą, to znaczy, że w USA nic się nie tak naprawdę nie zmienia. Że politykę amerykańską wobec Rosji prowadzić będą tacy sami dyletanci jak doradca Joe Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego, Jake Sullivan, wpadający w panikę na samą myśl o tym, że Rosja mogłaby przegrać tę wojnę.
Rosja nie uważa Trumpa za przyjaciela
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.