Magdalena Frindt, „Wprost”: Od zaginięcia Beaty Klimek minęły już niemal dwa miesiące. Co mogło wydarzyć się z kobietą, która odprowadziła swoje dzieci na autobus do szkoły, a potem ślad się urwał?
Prof. Ewa Gruza, kryminalistyk z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Warszawskiego: Za najbardziej prawdopodobny scenariusz uznaję to, że zaginięcie Beaty Klimek ma podłoże kryminalne. Być może doszło do jakiegoś nieszczęśliwego wypadku lub innego nagłego zdarzenia, w czasie którego kobiecie stała się krzywda w wyniku nieumyślnego lub celowego działania.
Na obecnym etapie, bazując na przekazach medialnych, nie ma praktycznie żadnych przesłanek – o których moglibyśmy mówić w sposób poważny, a które zostały wyodrębnione na podstawie wieloletnich badań przyczyn i mechanizmów zaginięć – które sprawiałyby, że można byłoby rozważać sprawę Beaty Klimek poza pierwszą kategorią, czyli właśnie zaginięcia o podłożu kryminalnym.
Siostrzenica zaginionej w opisie uruchomionej zbiórki napisała, że „wizje sprawy są okrutne”. Zaznaczyła też, że Beata Klimek miała zamontowaną w swoim mieszkaniu kamerę, bo „nie czuła się w nim bezpiecznie”.
Wszystkie doniesienia, które pojawiają się w kontekście tej sprawy, muszą budzić wątpliwości i w pewien sposób ukierunkowywać na to, co mogło się wydarzyć. Przy poszukiwaniach osób zaginionych bardzo ważne jest stworzenie profilu wiktymologicznego, czyli historii osoby poszukiwanej.
Jak to rozumieć?
Bardzo często analizując „życie przed zaginięciem” konkretnej osoby, jesteśmy w stanie odnaleźć przyczynę jej zniknięcia. W przypadku zaginięć o podłożu kryminalnym są to najczęściej eskalujące konflikty, do których dochodzi na różnych płaszczyznach.
Mogą to być kwestie o podłożu ekonomicznym, występujące np. przy rozwodach, a związane z podziałem majątku lub kłopotami ze spłatami zobowiązań, kredytów. Czasami kość niezgody stanowią też sprawy, które z boku mogą wydawać się błahe, ale urastają do rangi ogromnego problemu, np. dotyczące sposobu wychowania dzieci czy braku sympatii do członków rodziny jednego z małżonków.
Problemy mogą narastać i narastać.
Często w rodzinach, które zgłaszają zaginięcie bliskiej osoby, dzieje się bardzo dużo i to niekoniecznie dobrych rzeczy. Jednym z problemów, z którymi boryka się policja w momencie, kiedy składane jest zawiadomienie o możliwym popełnieniu przestępstwa, jest zakłamywanie rzeczywistości.
Nie mówię, że tak jest w tej sprawie, ale bardzo często na podstawie obrazu, który kreuje rodzina, można odnieść wrażenie, że giną tylko anioły, bo zgłaszający zaginięcie twierdzą, że wszystko fantastycznie się układało i nie było żadnych konfliktów. Potem jednak, w toku prowadzonych działań, okazuje się, że ktoś wyrobił sobie paszport, założył dodatkowe konto bankowe i prowadził drugie życie na uboczu tego oficjalnego.
Trzeba też pamiętać, że osoby zgłaszające zaginięcia nie działają pod rygorem odpowiedzialności karnej za mówienie nieprawdy i za jej zatajanie. A zatajanie prawdy w takich przypadkach jest niemal regułą.
Po co ukrywać jakiekolwiek informacje i tym samym utrudniać pracę śledczych? Przecież to tylko oddala od odnalezienia osoby zaginionej. A liczy się czas.
Nikt w pierwszych zdaniach nie powie o tym, że w jego domu jest problem alkoholowy, że ktoś jest uzależniony od narkotyków czy leczył się psychiatrycznie albo któryś z członków próbował odebrać sobie życie. To są sprawy wstydliwe i dlatego są ukrywane. Bliscy osób zaginionych wychodzą też z założenia, że te wszystkie okoliczności nie mają wpływu na to, że ktoś zniknął.
Policja zderza się z murem.
A to nakreślenie prawdziwego obrazu sytuacji stanowi grunt do odpowiedzi na pytanie, co rzeczywiście mogło się wydarzyć. Bo jeżeli faktycznie nie było sygnałów, że narastał jakiś problem w rodzinie, to bardzo często rozwiązaniem sprawy jest po prostu to, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, bez udziału osób trzecich. Ktoś mógł wyjść z domu, a ponieważ miał zaburzenia pamięci, nie był w stanie znaleźć drogi powrotnej, stracił przytomność, leżał w polu i zamarzł.
Natomiast przy zaginięciach, które umownie – bo nie ma takiej kategorii prawnej – nazywamy kryminalnymi, najczęściej w rodzinach kumulują się problemy, które doprowadzają do awantur z przemocowymi incydentami. W wyniku zdarzeń o gwałtownym przebiegu może dojść do wypadku, który kończy się zgonem. A ponieważ u osób zamieszanych w sprawę pojawia się strach przed odpowiedzialnością, wpadają na pomysł, żeby ukryć ciało.
W sprawie Beaty Klimek policja musi bardzo dokładnie prześwietlić życie tej rodziny i zweryfikować, czy nie zadziało się coś takiego, czego efektem może być najbardziej czarny scenariusz. A w konsekwencji, że obecnie należałoby się skupić raczej na poszukiwaniu ciała niż żywej osoby.
Nie ma możliwości, że Beata Klimek sfingowała swoje zaginięcie? Jej mąż z obecną partnerką sugerują, że kobieta mogła uciec, a wcześniej wszystko zaplanować. Mówi się też, że rzekomo poznała obcokrajowca, z którym chciała ułożyć sobie życie.
To jest bardzo wątpliwy scenariusz, a im bardziej ktoś z otoczenia osoby zaginionej forsuje określoną teorię, w tym przypadku duet: mąż Beaty Klimek i jego obecna partnerka, tym bardziej należy się na tej wersji skupić, ale nie dlatego, że jest prawdopodobna, tylko wręcz przeciwnie, bo jest bardzo mało realna.
Jeśli Beata Klimek faktycznie chciałaby ułożyć sobie życie z jakimś nowym mężczyzną, to na pewno zostawiłaby jakieś ślady. Trzeba byłoby przeanalizować jej działania w mediach społecznościowych, na portalach kojarzących osoby samotne. Poza tym z doniesień prasowych wynika, że zaginiona miała bardzo dobry kontakt ze swoją częścią rodziny i bardzo kochała dzieci. Uwzględniając te okoliczności, nawet gdyby planowała wyjechać, przekazałaby komuś zaufanemu informacje dotyczące opieki nad nimi, powiedziała, jakie mają aktywności, jakie leki podawać, jeśli je przyjmują. Nie opuściłaby rodziny bez słowa.
Beata Klimek to mieszkanka Poradza. To jest maleńka społeczność. A zaginięcie w takim miejscu to jest coś zupełnie innego niż zniknięcie w dużym mieście. Idąc z walizką ulicami dużego miasta, jesteśmy anonimowi, a w małej społeczności ta anonimowość się zaciera, bo wszyscy się znają. Trudno sobie wyobrazić, że kobieta odprowadza swoje dzieci na autobus do szkoły, jest w roboczym, codziennym ubraniu, a nagle przyjeżdża do niej nowy ukochany i wyjeżdżają na Lazurowe Wybrzeże. To się nie trzyma prostej logiki.
„Fakt” rozpisywał się ostatnio o mrocznej przeszłości Agnieszki B., obecnej partnerki męża zaginionej Beaty Klimek. Nie przesądzając o czyjejś winie, pojawia się pewna rysa na tej historii. Zaczyna pękać?
I tutaj wracamy do punktu wyjścia, czyli konieczności bardzo dokładnego przeanalizowania profilu rodziny.
Pani Agnieszka B. nie pojawiła się przecież nagle i znikąd. Nie można uogólniać i zakładać, że jeżeli ktoś w przeszłości popełnił określone przestępstwo, to na pewno zrobi to po raz kolejny. Ale jednocześnie, jeśli mamy rys osobowościowy kogoś, kto wydaje się, że chce realizować swoje cele, nie licząc się z kosztami, to wyjaśniając tę sprawę, takie okoliczności też trzeba wziąć pod uwagę.
Trzeba też odpowiedzieć sobie na pytanie, kto mógłby mieć interes w tym, żeby Beata Klimek zaginęła. Jeżeli nie uda się jej odnaleźć, to po kilku latach będzie można wystąpić o uznanie jej za osobę zmarłą, co przewidują procedury w polskim systemie prawnym. A co wtedy będzie się działo np. z majątkiem? Może pojawić się też mnóstwo problemów dnia codziennego. Jeśli małżonkowie wspólnie byli właścicielami samochodu, nie będzie można go sprzedać. Trudności mogą wystąpić nawet co do wydania zgody na zagraniczny wyjazd dziecka, bo jeden z jego rodziców nie może złożyć podpisu na dokumencie.
Z analizy zaginięć, do których dochodziło w Polsce na przestrzeni lat, wyłania się konkretna dynamika zachowań najbliższego otoczenia poszukiwanych osób.
To znaczy?
Jeżeli członkowie rodziny już na początku nie wierzą w to, że zaginieni wrócą do domu i czyszczą ich otoczenie ze wszystkiego, co jest z nimi związane, to w większości przypadków robią to ludzie, którzy wiedzą, że konkretna osoba faktycznie do miejsca zamieszkania nie wróci.
To jest zachowanie nienaturalne, patrząc z takiego czysto ludzkiego punktu widzenia. Bliscy zaginionych w zdecydowanej większości przypadków oprócz wielkiej rozpaczy, pielęgnują pamięć o nich. Wierzą, że już wkrótce się odnajdą i przez bardzo długi czas nie zmieniają niczego w swoich domach. Kapcie znajdują się tam, gdzie ktoś je zostawił, gdzieś na wierzchu leży szlafrok i inne rzeczy osobiste codziennego użytku.
Tego typu mechanizm przypomina ten, który występuje po śmierci bliskiej osoby. Musi minąć czas, żeby wrócić do standardowego funkcjonowania, żeby dokonać jakichś zmian w otoczeniu. Pojawia się też poczucie, że nie w porządku byłoby wyrzucać jakiejś rzeczy, a tego typu wątpliwości występują nawet wtedy, kiedy nadzieja na powrót osoby zaginionej jest już bardzo nikła.
Gdy jest odwrotnie, a wszelkie ślady po obecności konkretnego człowieka są błyskawicznie zacierane, coś jest po prostu nie tak. A to z kolei wymaga wyjaśnienia, jaka jest wiedza osób, które w ten sposób postępują.