Piotr Barejka, „Wprost”: Czy Zachód stracił już Gruzję?
Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich: Mamy bardzo dramatyczny moment, ale Gruzja nie jest jeszcze stracona. Walka wciąż się toczy. Na chwilę obecną stosunki pomiędzy szeroko rozumianym Zachodem a Gruzją są bardzo złe, natomiast funkcjonuje cały czas ruch bezwizowy, mamy społeczeństwo, które w ogromnej większości jest proeuropejskie.
Duża część zwolenników przystąpienia Gruzji do Unii Europejskiej to są przecież wyborcy rządzącego Gruzińskiego Marzenia. Prosta arytmetyka na to wskazuje, skoro od 2008 roku mniej więcej około 80 procent Gruzinów opowiada się za członkostwem w UE, trochę mniej popiera wstąpienie do NATO.
Gruzja była tym państwem dawnego ZSRR, nie licząc krajów bałtyckich, które przez lata najintensywniej dążyło do zbliżenia z Zachodem. Już za prezydenta Szewardnadzego – pod koniec XX wieku – ten zwrot był widoczny, potem mieliśmy tę politykę bardzo konsekwentną, zwłaszcza za czasów Saakaszwilego. Po 2012 roku, gdy Gruzińskie Marzenie po raz pierwszy wygrało wybory, była ona kontynuowana. Mieliśmy umowę stowarzyszeniową, w 2018 roku dążenie do członkostwa w UE i NATO wpisano do konstytucji jako cele gruzińskiej polityki, w grudniu zeszłego roku Gruzja otrzymała status kandydata, choć wtedy stosunki były już bardzo napięte.
Czytaj też:
Tak Putin ograł Europę w Gruzji. „Kto by chciał ginąć za Tbilisi?”
Poza tym do tanga trzeba dwojga, Zachód nie będzie chciał Gruzji tracić, bo za dużo zainwestował na Kaukazie. Do tego mamy zwrot Armenii na Zachód, a gdyby Gruzja nam odpłynęła, to Armenia byłaby stracona zupełnie.
„Z godnością, a nie żebrząc” – tak, według premiera Kobachidzego, Gruzja może wstąpić do Unii Europejskiej. Decyzja o tym, że do 2028 roku nie będzie rozmów akcesyjnych, rozwścieczyła Gruzinów. Kobachidze jednak twierdzi, że przez kilka najbliższych lat Gruzja umocni się gospodarczo bez unijnych funduszy, aby dołączyć do UE w 2030 roku. Na ile jest to realny scenariusz?
Mieliśmy bardzo burzliwą reakcję ulicy na tę decyzję rządu, ale też części administracji, między innymi około 100 pracowników MSZ, w tym ambasadorów w USA, Holandii czy Czechach. Podpisali się pod listem, w którym stwierdzili, że decyzja jest sprzeczna konstytucją i interesami Gruzji. Podkreślili, że w tej chwili jest okno możliwości, które powstało po agresji Rosji na Ukrainę.
Kobachidze jednak uważa, że za pomocą funduszy UE szantażuje Gruzję, a Gruzja chce wstąpić do Unii na własnych warunkach. Pytanie, czy Unia chce, żeby ktoś na swoich warunkach do niej wchodził. To bardzo ryzykowne zagranie, nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie za cztery lata, może nikt już nie będzie Gruzją zainteresowany. Chyba że oni tak naprawdę inaczej kalkulują i wcale nie chcą do Unii wstępować, ale nie chcą też otwarcie łamać konstytucji, którą sami zmieniali.
Spotkałem się też z opinią, że członkostwo w Unii oznacza konieczność przestrzegania procedur, a taka transparentność nie wszystkim może w Gruzji odpowiadać. Może być jakaś ukryta agenda, jednak biorąc za dobrą monetę to, co mówi premier – nazwałbym takie działanie co najmniej lekkomyślnością.
Czytaj też:
Jak UE szykuje się na przejęcie władzy w USA przez Donalda Trumpa. „Na to Europa się nie zgodzi”
Czyli jak rozmieć słowa premiera Kobachidzego, który powtarza, że Gruzja „będzie kontynuowała swój proeuropejski kurs"?
Trudno tak naprawdę dociec, co premier Kobachidze miał na myśli. Nie mógł inaczej mówić, ponieważ łamałby konstytucję. Myślę, że jest to forma, w której mamy coraz treści. Nie będzie jednak zwrotu tak drastycznego, że jutro Gruzja zadeklaruje, że wstępuje do Unii Eurazjatyckiej. Tym bardziej, że nie ma mowy o wznowieniu stosunków dyplomatycznych z Rosją, mimo że relacje gospodarcze się układają i jakieś kontakty są. Brak stosunków dyplomatycznych to kwestia uznania przez Rosję Abchazji oraz Osetii Południowej, co na razie jest czerwoną linią, której żadne władze Gruzji nie przekroczą.
Protesty na ulicach gruzińskich miast są bardzo gwałtowne, w niedzielę przed parlamentem rozpętała się bitwa między antyrządowymi demonstrantami i policją. Na ile protestującym Gruzinom starczy sił?
Wszystko zależy od tego, czy zostanie przekroczona jakaś masa krytyczna, czy zbierze się taka liczba ludzi, której nie będzie się dało rozproszyć, czy i jak szybko będzie postępować erozja władzy, czy uda się zastraszyć niepokornych w administracji. Mogą być różne nieprzewidziane czynniki, być może – odpukać – gdyby doszło do jakieś prowokacji, gdyby polała się krew, to może ludzi rozjuszyć, ale też zastraszyć.
Prognoza jest właściwie niemożliwa. Można powiedzieć, jakie mogą być scenariusze, ale nie da się przewidzieć, który jest najbardziej prawdopodobny.
Czytaj też:
Były premier Litwy dla „Wprost”: Zachód cały czas się boi. Nie chce eskalacji i chaosu w Rosji
A co może się stać po 16 grudnia, gdy upłynie kadencja prozachodniej prezydent Salome Zurabiszwili?
Możemy mieć dwuwładzę. Pani prezydent powiedziała, że ona nie uznaje, tak jak cała opozycja, wyniku wyborów parlamentarnych. A prezydenta ma teraz wybrać nie naród w wyborach powszechnych, lecz kolegium elektorów składające się z 300 elektorów, z czego 150 to parlamentarzyści. Opozycja już zadeklarowała, że nie będzie brać w wyborach udziału, z resztą opozycyjni deputowani chcą złożyć mandaty. Ten proces już trwa. Będziemy mieli więc 89 deputowanych Gruzińskiego Marzenia i 150 samorządowców.
Jest jeden kandydat zgłoszony przez Gruzińskie Marzenie, więc on zostanie wybrany, natomiast prezydent Zurabiszwili nie uznaje prawomocności parlamentu i rządu, który został przez ten parlament sformowany.
Stwierdziła wprost, że jest jedynym legalnym przedstawicielem władzy, jedyną legalną instytucją. Prawdopodobnie po 16 grudnia uzna, że cały czas jest prezydentem, opozycja też tak będzie twierdzić. To będzie ogromny galimatias prawny. Jestem bardzo ciekawy, według jakiego protokołu pani prezydent będzie przyjmowana za granicą, w jakich krajach. To stwarza bardzo dużo komplikacji, trochę przypomina mi niewolę awiniońską i sytuację, kiedy mieliśmy dwóch, a momentami trzech papieży. Oczywiście w odpowiedniej skali, bo mówimy o dość niedużym, choć ważnym kraju.
Liderzy czterech opozycyjnych gruzińskich partii wezwali obywateli do wzięcia od poniedziałku urlopów lub dni wolnych, aby mogli przyłączyć się do protestów. Czy Gruzini pójdą za tym apelem?
Gruzini nie wyszli na ulice w geście poparcia dla partii opozycyjnych. Opozycja jest słaba, rozbita, nie ma wyrazistych liderów, nie miała programu ani planu B na sytuację powyborczą. Teraz próbuje się jednoczyć, pani prezydent jest czynnikiem, który ogniskuje wokół siebie środowiska opozycyjne. Natomiast ludzie nie wyjdą na wezwanie jednej czy drugiej partii, oni wyjdą, żeby bronić europejskiego kursu Gruzji. Jeśli któryś polityk opozycyjny chciałby wystąpić na wiecu, to zostanie wygwizdany. Tak już było podczas protestów po ustawie o przejrzystości obcych wpływów, czyli tak zwanej ustawie o zagranicznych agentach.
Ludzie mogą zachować się tak, jak apeluje opozycja, ale nie dlatego, że opozycja tak apeluje.
Czy są już jakieś oznaki, że rząd może zrobić krok w tył?
Pojawiły się pogłoski, że być może premier będzie zdymisjonowany, bo podobno liderowi Gruzińskiego Marzenia nie podoba się to, w jaki sposób radzi sobie z kryzysem. Widzimy bardzo dużą brutalność policji, która dolewa oliwy do ognia. To byłby sygnał, że władza może się lekko uginać, ale po pierwsze to wciąż plotki, a po drugie nie sądzę, żeby sama dymisja premiera zadowoliła protestujących.
Czytaj też:
Niemiecka skrajna prawica zachwycona Tuskiem. „Unia zmienia się w Europę róbta co chceta”
Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.