Piotr Barejka, „Wprost”: W co gra dzisiaj Andrzej Duda?
Prof. Rafał Chwedoruk, Uniwersytet Warszawski: Od początku drugiej kadencji Andrzej Duda stanął przed problemami, których nie zdołali rozwiązać dużo mocniejsi od niego politycznie poprzednicy, jak Aleksander Kwaśniewski czy Lech Wałęsa. Mianowicie, co dalej? Jest politykiem w relatywnie młodym wieku, drugą kadencję pełni najwyższy urząd w państwie i trudno sobie wyobrazić, żeby został później radnym, posłem czy nawet europosłem.
Właściwie każda z byłych głów państwa znalazła się albo na dalekim marginesie wielkiej polityki, albo pełni rolę raczej w tle.
Widzi pan szansę, że Duda jednak ten problem rozwiąże?
Miał przed sobą dwie możliwości: albo drogę poprzez polską prawicę, być może stworzenie jakiegoś precedensu w tej materii, albo drogę międzynarodową, do czego niezbędne byłoby wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych i Republikanów. Jeśli chodzi o grunt krajowy, to problem Andrzeja Dudy polegał na tym, że główny nurt PiS-u – mówiąc dyplomatycznie – nie ceni go na tyle, by otwierać przed nim szeroko drzwi. A jednocześnie Duda nie miał na tyle silnej pozycji, by stworzyć własną frakcję wewnątrz partii.
Jedyną nadzieją dla niego jest więc to, że na prawicy, w PiS-ie, powrócą wstrząsy na miarę tych, które miały miejsce po wyborach z 15 października. Wtedy może dojść do nowego rozdania politycznych kart, w tym być może nowych związków koalicyjnych PiS-u z Konfederacją albo PSL-em, dzięki czemu Andrzej Duda – lub osoby z nim związane – mogłyby znaleźć swoje miejsce w tej kształtującej się politycznej konstelacji. Zwłaszcza z Republikanami, którzy nie kryją swoich aspiracji względem wpływu na europejską politykę, w tle.
Czytaj też:
Sensacyjne wyniki sondażu prezydenckiego. Ekspert: Cud nad Wisłą
Jednym słowem, w interesie Andrzeja Dudy jest to, żeby PiS niekoniecznie był potężny, żeby pozostawał monopolistą po prawej stronie, a raczej pewna dynamika zdarzeń, gdzie może stworzyć się nisza, w którą ten polityk ze swoim zapleczem mógłby wejść.
Głośnym echem odbił się ostatnio list, który Andrzej Duda wysłał do Donalda Tuska, apelując o zapewnienie ochrony Benjaminowi Netanjahu przed ewentualnym aresztowaniem, gdyby premier Izraela pojawił się w Polsce. Po co prezydentowi takich ruch w ostatnich miesiącach urzędowania?
W wymiarze międzynarodowym Republikanie są formacją, której jest bliżej do Benjamina Netanjahu niż do liberalnych przeciwników premiera Izraela. Republikanie, choćby ze względu na interesy stojącego za nimi sektora surowcowego, są bardziej zainteresowani sytuacją na Bliskim Wschodzie, aniżeli kontynowaniem wojny rosyjsko-ukraińskiej. Determinacja w obronie Netanjahu i jego polityki jako premiera Izraela oraz przywódcy Likudu będzie dużo, dużo większa, a więc takie ostentacyjne stanięcie Dudy po stronie Netanjahu, przeciwko instytucji (Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze – przyp. red.), której nie uznaje ani Izrael, ani USA, ani Rosja, ani Chiny, jest wyraźnym gestem w kontekście różnic zdań w Europie i Ameryce.
Czytaj też:
PSL murem za myśliwymi. „Dziwię się, że Kosiniak-Kamysz mówi takie rzeczy”
Jest sygnałem nadziei Andrzeja Dudy na to, że dobre relacje z Republikanami ułatwią mu ewentualny start w przestrzeni międzynarodowej. Choć, jak widać po sytuacji z MKOl-em, nie jest to takie łatwe.
Mimo wszystko Andrzej Duda wybrał Davos i Światowe Forum Ekonomiczne, a nie Waszyngton i inaugurację Donalda Trumpa.
Nie sądzę, żeby jego obecność na inauguracji miała większe znaczenie. Pamiętajmy, że z perspektywy Amerykanów to jest już były prezydent, a nie ktoś, kto będzie miał istotne wpływy w Polsce jako kraju sojuszniczym, a zarazem istotnym odbiorcy amerykańskiej produkcji zbrojeniowej. Jadąc tam niekoniecznie byłby w świetle fleszy, na dodatek dzieje się to w momencie, gdy Trump wysyła bardzo wyraźne sygnały dotyczące swoich sojuszników, które – na przykład dla Kanady – nie są optymistyczne.
Pamiętajmy o aspekcie ukraińskim, to znaczy Andrzej Duda zaangażował się w tej kwestii w politykę ekipy Joe Bidena, która dzisiaj jest niemożliwa do utrzymania. To sprawia, że byłby w niezręcznej sytuacji. Mógłby znaleźć się obok polityków, którzy od dawna stawiali na drogę pokojową w tej wojnie, chcieli jak najszybciej zawarcia pokoju przez Rosję i Ukrainę. Poczynając od Viktora Orbana, który bardzo wyraźnie znalazł się w kręgu oddziaływania nowej administracji amerykańskiej.
Czytaj też:
Wojna o pieniądze dla PiS. „Narastający chaos bardziej szkodzi rządzącym”
Jak sądzę, to też próba uniknięcia kontrowersji, ponieważ słowa, jakie mogą paść z ust samego Trumpa czy jego toczenia, mogłyby kontrastować z polityką prowadzoną przez obóz Andrzeja Dudy. Można tak to ująć, że dla polityka czasem lepiej gdzieś się nie pojawić, aniżeli później tłumaczyć się z pojawienia. Zwłaszcza, że w Polsce trwa kampania prezydencka i widać już, że – szczególnie na prawicy – kwestia Ukrainy będzie bardzo trudna, choćby ze względu na zróżnicowane poglądy wyborców w tej materii.
Jednak w kampanii Andrzeja Dudy nie widać, oszczędnie poparł Karola Nawrockiego. Widzi pan szansę na zmianę tonu?
Z faktu, że w rankingach zaufania ktoś lokuje się wysoko, w Polsce absolutnie nic nie wynika. Stąd udział bądź absencja Andrzeja Dudy w kampanii któregokolwiek z kandydatów nie ma moim zdaniem większego znaczenia. W skali makrospołecznej Duda jest politykiem uwiązanym z PiS-em, ale per saldo niezbyt wyrazistym, więc nikt szczególnie o niego nie zabiega. Chyba że politycy, którzy po prostu konkurują z PiS-em, traktując to jako element polemiki.
A może byłby tak naprawdę skłonny poprzeć innego kandydata?
Moim zdaniem cały czas nad polską polityką wisi cień kandydatury ze świata mediów lub kultury. Osoba, która pojawiłaby się w wyborach jako kandydat absolutnie niezależny, ale dostałaby wsparcie ze strony prawicy. Być może Andrzej Duda zostawia sobie możliwość manewru, gdyby do takiej sytuacji doszło.
Pamiętajmy, że kandydatura Karola Nawrockiego była jednak zaskakująca. Trudno powiedzieć, jakie on miał atuty, których w większym stopniu nie prezentowaliby inni politycy będący w kręgu oddziaływania PiS-u. Nie był ani niezależnym autorytetem ze świata kultury czy nauki, człowiekiem spoza polityki, umiarkowanym w poglądach, który nieco ograniczałby stereotypy dotyczące prawicy. Nie był również młodym politykiem z obrzeży prawicy, jak chociażby Kacper Płażyński, czy doświadczonym wygą partyjnym, który zmobilizowałby elektorat – jak Przemysław Czarnek, Mariusz Błaszczak czy Beata Szydło.
Z pewnością jest to kandydatura, która politycznie PiS niewiele kosztowała. Została również przedstawiona w dość pokrętny sposób, jako kandydat niezależny z poparciem partii, co mogło być sugestią, że w razie czego może to poparcie stracić.
Jak więc widzi pan przyszłość Andrzeja Dudy po nadchodących wyborach prezydenckich?
Przyszłość? Nie ma o czym mówić, to chyba jest najlepsze stwierdzenie. Usunie się w cień, tylko pytanie, czy z tego cienia będzie miał dokąd wyjść. Jeśli układ sił na prawicy pozostanie bez zmian, to Andrzej Duda może pozostać w tym cieniu po wsze czasy, dzieląc zapewne los Bronisława Komorowskiego.
Czytaj też:
„Niedyskrecje parlamentarne”: PiS nie wierzy w Nawrockiego. „Nie palą się do pracy w kampanii”