Przemysław Sałek: Czy studentom politologii nie sprawia teraz problemu definiowanie polskich partii politycznych? Trudno na klasycznym podziale prawica-lewica sklasyfikować głównych graczy, czyli Prawo i Sprawiedliwość oraz Platformę Obywatelską.
Nie, we współczesnych naukach społecznych występuje wiele definicji i kategoryzacji partii. Problemem jest jednak adekwatność tych definicji do szybko zmieniającej się rzeczywistości. Obowiązujące klasyfikacje powstawały w demokracji państw narodowych, gdzie partie miały często charakter masowy. Kluczowe pojęcia wywodzą się ze świata dzisiejszych 50-latków i osób starszych. W dobie globalizacji i rewolucji technologicznej, dla ludzi młodych będą tracić na znaczeniu. Czeka nas dualizm społeczny. W Polsce będą żyły obok siebie dwie generacje ludzi, ukształtowanych w zupełnie innych realiach. Dzisiejsze młode pokolenie patrzy na partie w innych kategoriach niż ich rodzice.
W jaki sposób millenialsi – dzisiejsi 20- i 30-latkowie – odbierają główne partie?
Najczęściej oceniają je w kategoriach pokoleniowych. Część młodych Polaków – niewielka grupa – to osoby zaangażowane politycznie, które przyjmują retorykę partii. Większa grupa młodych osób patrzy na obecną politykę trochę jak na fanaberię starszego pokolenia. Oczywiście oni także ulegają chwilowym emocjom politycznym. Jednak polityka jest dla nich bardziej niczym historyczny film dokumentalny, który nie wiedząc czemu, jest emitowany w telewizji w najlepszym czasie antenowym.
Dlaczego dystansują się od największych partii?
Po pierwsze, od wielu pokoleń widać ogólny negatywny stosunek Polaków do polityki i władzy. Z pokolenia na pokolenie antypolityczne nastawienie jest coraz większe. Po drugie, mamy światowy kryzys polityki i jej nieustającą deprecjację. Kolejny czynnik to rewolucja technologiczna – w świecie internetu wszystko jest chwilowe i nietrwałe. Dlatego postrzeganie partii jako trwałej formacji, odwołującej się do konkretnej ideologii oraz reprezentującej wielkie grupy społeczne, jest trudne do zrozumienia przez młode pokolenia. Za to spore poparcie wśród głosujących młodych ludzi mają formacje deklaratywnie antysystemowe, Kukiz’15, ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego, a wcześniej Ruch Palikota. Największe partie muszą się zmierzyć z tym problemem, bo inaczej powstanie cała generacja wyalienowana politycznie lub popierająca radykalne ruchy.
Co najbardziej uwiera millenialsów w takich formacjach jak PiS czy PO?
Sztywne, zrutynizowane struktury, z wyraźnie rozpisanymi regułami oraz podzielonymi rolami. Do tego wszystko wydaje się być „długotrwałe i pewne”. Partie oraz ich liderzy są spoza świata 20- i 30-latków, w którym wszystko się dynamicznie zmienia. To nie wróży demokracji spokojnego żywota.
Od wyborów parlamentarnych w 2001 r. zaczęły dominować partie z silną pozycją lidera – wodzowskie. To też zniechęca?
Myślę, że trochę przesadzamy z wodzowskością ugrupowań z polskiej sceny politycznej. Fakt, że partie silnie kojarzą się z liderem wynika bardziej z kwestii medialności. W dzisiejszej polityce jest ona kluczowa. Pionierem był Tony Blair, czyli polityk, który miał inne poglądy niż większość członków Partii Pracy, ale świetnie wypadał w telewizji. Dzięki temu z czasem doszedł do władzy. To przeniosło się także do Polski.
Trudno stwierdzić, że Jarosław Kaczyński jest medialny, a jednak pozostaje wodzem.
To jest przykład niereprezentatywny dla całej polskiej polityki. Warto prześledzić genezę powstania Prawa i Sprawiedliwości, na bazie traumy polskiej prawicy z lat 90’. Konflikty wewnętrzne na prawicy – nieczytelne dzisiaj dla młodego pokolenia – były liczne i urosły do rangi symbolu nieudolności. Jedynym sposobem, pozostając przy języku młodzieżowym, „ogarnięcia sytuacji”, było wyraziste i silne przywództwo. Gdyby Jarosława Kaczyńskiego zabrakło w polityce to niektóre upiory polskiej prawicy z lat 90’ zaczęłyby wśród niej powracać. Teraz w żadnej innej dużej polskiej partii nie możemy mówić o partii tak bardzo zdominowanej przez jej lidera. Zwłaszcza po odejściu Donalda Tuska z krajowej polityki.
Wywołując tym odejściem chaos w PO.
Ale jaki jest tego finał? Otóż Platforma Obywatelska ma teraz podobne poparcie jak w wtedy, gdy Donald Tusk opuszczał krajową politykę. To pokazuje, że nie tylko na nim opierała się ta formacja. Przyczyny owego chaosu zrodziły się zresztą jeszcze za rządów Tuska. Analizując historycznie inne partie, np. SLD, to są dzieje regularnej zmiany liderów. Podobnie PSL. Przykłady można mnożyć. Przypisywanie partii politycznych do konkretnego nazwiska wynika głównie ze względów medialnych.
Wróćmy do niewielkiej reprezentacji młodych ludzi w głównych partiach politycznych i ich bierności. To się może zmienić?
Główne partie z pewnością będą podejmowały dalsze próby przyciągania młodszych osób do swoich struktur oraz pozyskiwania ich jako grupy wyborców, choć na razie większych efektów nie widać. Paradoksalnie, chyba bardziej owocna dla ich dalszego funkcjonowania będzie polityczna demobilizacja pokolenia 20- i 30-latków. Być może lepiej dla dużych partii, aby najmłodsi wcale nie głosowali. Co innego pokolenie ich rodziców czy dziadków. Mówiąc półżartem, każdy emeryt jest dla partii na wagę złota. Z kilku powodów: osoby starsze głosują regularnie, mają w miarę stabilne i ukształtowane poglądy polityczne, a do tego partie wiedzą jakimi kanałami komunikacyjnymi do nich docierać.
A może młodzi się zbuntują? Może dobry wynik w poprzednich wyborach Kukiz’15 zapowiada ekspansję grup antysystemowych?
I tak, i nie. Tak, ze względu na coraz większą różnicę interesów między pokoleniami. Znana koncepcja autorstwa Petera Sloeterdijka [niemiecki filozof, kulturoznawca i eseista – red.] pokazuje perspektywę buntu w przyszłości klasy średniej przeciw płaceniu podatków na rzecz reszty społeczeństwa, którą niekiedy nawet gardzi. I będzie tak niezależnie od tego, czy młodzi ludzi machają flagami biało-czerwonymi, czy niebieskimi UE. Będą chcieli unikać płacenia podatków, sądząc, że w magiczny sposób w przyszłości staną na tyle niezależni finansowo, aby instytucje publiczne – ZUS czy służba zdrowia – nie były im potrzebne. Przecież sami sobie świetnie poradzą. Takie myślenie tworzy podstawę do buntu i kontestacji.
A dlaczego „nie”?
Dlatego, że aby był bunt, to musi być i wspólnota. Ruch społeczny rodzi się poprzez kontakty międzyludzkie, interakcje, które przybierają trwały charakter. Młodzi ludzie – w chwili kontestacji – będą zdolni do działania, ale krótkotrwałego i jednorazowego. Będą gotowi do pójścia do urn wyborczych czy wyjścia na ulicę, ale nie do systemowego buntu. Łatwiej wyrazić swój sprzeciw niż podjąć działanie konstruktywne i długofalowe. To widać po ruchach sprzeciwu z innych krajów. Choćby grecka Syriza, która wyrosła ze skłóconego środowiska komunistycznego. Gdy ta partia buntu doszła do władzy, zaczęła prowadzić politykę w pełni akceptowalną przez Brukselę. Podejrzewam się podobnie stanie się z innymi partiami buntu, także w Polsce. Po krótkim okresie kontestacji, następuje, jakby się nic nie stało, powrót do pracy, na uczelnię itd.
To może młodzi ludzie będą tworzyć „małe wspólnoty” skoncentrowane na jednym celu. Analogicznie do Kukiz’15 i postulatu jednomandatowych okręgów wyborczych czy działalności „Miasto Jest Nasze” skupionej na lokalnych sprawach Warszawy. Może pojawi się partia do walki ze smogiem?
Wielkie korporacje międzynarodowe czy duże partie o niczym innym nie marzą. Partykularyzm czasów globalizacji, powszechny egoizm wpoiły złudne przeświadczenie, że można w mikroskali rozwiązać jakikolwiek wielki problem. Mit końca historii szerzył iluzję tego, że dobiegły kresu wszelkie wielkie problemy, a my żyjemy w normalnym już świecie, gdzie wystarczy pragmatycznie, racjonalnie zarządzać, nie zadręczając się wielkimi kwestiami. Takie ruchy niczego długofalowo nie zmienią, wcześniej, czy później, o ile szybko nie znikną, staną się satelitami wielkich podmiotów, uprawiających realną politykę w skali makro.
Co więc nas czeka? Wspomniał Pan o niespokojnym czasie.
We współczesnym świecie mamy do czynienia z konfliktem o „politykę” jako taką. Wiele światowych partii – często lewicowych, ale u nas Prawo i Sprawiedliwość – mówi, że trzeba przywrócić politykę, czyli wiarę obywateli w to, że można poprzez instytucje publiczne zmieniać rzeczywistość, że zarówno cel jednostkowy, jak i grupowy, będzie realizowany poprzez klasyczne mechanizmy polityki. W najbliższych wyborach parlamentarnych karty są już rozdane. Nie mówię tu o wyniku poszczególnych partii. Chodzi o grę społecznych interesów. Wokół PO będą skupieni ci, którzy czuli się zadowoleni z tego co było przed rządami PiS. Po drugiej stronie, wokół partii rządzącej, znajdą się osoby pokrzywdzone, potrzebujące silnych instytucji publicznych. I obok tego pojawią się niszowe partie, jak np. SLD. Tradycyjnie, duża część wyborców nie pójdzie do urn.W najbliższych wyborach nie dojdzie do żadnego przełomu. Ale w następnych mogą już się pojawić prawdziwe wstrząsy tektoniczne w polskiej polityce, wynikające z dalszych zmian demograficznych.
Coś je może przyspieszyć? Wzmożone manifestacje?
Co do manifestacji to trudno oprzeć się refleksji, że w Polsce, czyli w kraju, który przeszedł przez różne rewolucje i powstania, w zasadzie nic się nie dzieje. Manifestacje, poza nielicznymi wyjątkami, są mało liczne i pozbawione większego znaczenia. Jest jednak czynnik, który może wszystko przyspieszyć. To kolejna fala kryzysu gospodarczego. Światowy kapitalizm jak był, tak pozostał kasynem. Żaden z globalnych problemów społecznych, jak migracje czy nierówności, nie został rozwiązany, a w wielu częściach świata te problemy narosły. Siedzimy na globalnej beczce prochu. To wszystko może w pewnym momencie wybuchnąć. I wtedy sposób myślenia o świecie młodej klasy średniej całkowicie się zmieni.
Rafał Chwedoruk jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego (Zakład Najnowszej Historii Politycznej), zajmuje się m.in. historią myśli politycznej i ruchów społecznych.