„Żaden z dyrektorów w NBP nie otrzymuje powszechnie i nieprawdziwie podawanego w mediach miesięcznego wynagrodzenia w wysokości około 65 000” – usłyszeli dziennikarze zgromadzeni na briefingu prasowym w Narodowym Banku Polskim. Na ich pytania nie odpowiadał jednak prezes Adam Glapiński, który nie pojawił się nawet na sali. Zamiast niego o wynagrodzeniach w banku mówiła Ewa Raczko, pełniąca funkcję zastępcy dyrektora w Departamencie Kadr w NBP.
Raczko zaznaczyła, że żadne miesięczne wynagrodzenie żadnego z dyrektorów NBP nie wynosiło tyle, ile podają media. – 60 tys. zł zdarzyło się w poprzedniej kadencji u jednego z dyrektorów, i tyle – zapewniała. Dodawała, że w latach 2015-2018, a więc zarówno za prezesa Belki, jak i Glapińskiego, średnie wynagrodzenie dyrektorów kształtowało się na podobnym poziomie.
Raczko: W NBP nie ma takiego stanowiska jak „asystentka prezesa”
– Wynagrodzeń NBP nie powinno się porównywać z sektorem publicznym – zastrzegała. Podkreśliła też, że w NBP „nie występuje stanowisko asystenta prezesa NBP”. – Jest stanowisko asystenta, ale jest to stanowisko najniższe w NBP. Od tego stanowiska zaczynają pracę „świeżaki”, po szkole lub po studiach – przekazała mediom.
– Jeżeli chodzi o koszty działania NBP, to mogą być koło miliarda złotych, jeśli chodzi o koszty własne. Pełne koszty to miliardy. Może są trochę wyższe, dlatego że w poprzedniej kadencji osiągnęliśmy pewien pułap obniżania kosztów, od którego już można tylko wyżej. Na wysokość kosztów mają też wpływ czynniki wewnętrzne – mówiła Raczko.
Becikowe i karpiówka
Wśród pytań zadanych przez dziennikarzy pojawiły się pytania o różnego rodzaju dodatki dla pracowników NBP. – Uchwała o wynagrodzeniach pracowników przewiduje różne elementy, które składają się na wynagrodzenia pracowników. To wynagrodzenie zasadnicze, premia uznaniowa przyznawana kwartalnie, jest nagroda dyrektora, nagroda prezesa mocno uznaniowa (za szczególne osiągnięcia, bardzo wysoką jakość pracy, nowatorskie rozwiązania) – wyliczała Raczko.
-Tak zwana karpiówka to jest fundusz nagród prezesa. Uruchamiamy to, jeśli starcza środków i chcemy wynagrodzić pracowników, którzy dobrze pracują, ale nie można ich nagrodzić. Tzw. becikowe to pomoc socjalna dla pracowników. Z tytułu urodzenia dziecka można ubiegać się o zapomogę finansową – poinformowała w odpowiedzi na pytania dziennikarzy.
„Kwoty zaagregowane”
Dziennikarze chcieli mieć jasność co do tego, czy zapewnienia o wynagrodzeniach dyrektorskich poniżej kwoty 60 tys. uwzględniają wszelkiego rodzaju dodatki i nagrody. – Kwoty, które podałam, to zaagregowane kwoty wynagrodzeń. Podaliśmy je jako średnie. Zawierają wszystko to, co wynika z umowy o pracę i więcej. Jeśli były jakieś nieodpłatne, rzeczowe świadczenia, też zostały uwzględnione – dodała Raczko, dopytywana po konferencji.
Wbrew namowom, nie chciała jednak ujawnić, ile wyniosły miesięczne zarobki dyrektor Martyny Wojciechowskiej, o której „Gazeta Wyborcza” pisała, że otrzymuje 65 tys. złotych miesięcznie. – Miesięcznego wynagrodzenia z PIT-u pani Wojciechowskiej nie podam, bo jest nieprzygotowane. Na pewno nie zarabia rewelacyjnych 65 tys. złotych miesięcznie. Tego typu zarobki występują, ale na stanowiskach prezesów – zapewniała. – Jest hierarchia u nas, tak jak w każdej instytucji, gdzie najwyżej zarabiające osoby to są prezesi, wiceprezesi, członkowie zarządu, a potem kadra dyrektorska. Pani Martyna Wojciechowska może być w grupie osób trochę lepiej zarabiających niż przeciętnie, i tyle – dodała. Na tym briefing zakończono, mimo kolejnych pytań dziennikarzy. Raczko poinformowała o wydaniu osobnego oświadczenia ws. zarobków. Publikujemy je poniżej:
Czytaj też:
Senator PiS pyta Glapińskiego o zarobki jego współpracownic