6 grudnia Angela Merkel przyjechała do Polski na uroczystości 10-lecia Fundacji Auschwitz-Birkenau. Za odwiezienie kanclerz Niemiec z lotniska w Balicach do oddalonego o około 50 kilometrów Oświęcimia była odpowiedzialna Służba Ochrony Państwa. Z ustaleń TVN24 wynika, że podczas przejazdu kolumny doszło do niebezpiecznego zdarzenia. Funkcjonariusze mieli zatrzymać limuzyny, a Angela Merkel musiała wysiąść z opancerzonej limuzyny. Powód? Kierowca myślał, że doszło do awarii. Rozmówca TVN24 stwierdził, że funkcjonariusz SOP wpadł w panikę.
- Niedoświadczony kierowca, który jechał z Merkel, wpadł w panikę po tym, jak samochód miał chwilowe problemy z mocą - powiedział. - Auto zostało potem sprawdzone. Nie było żadnej awarii. Przesadzenie VIP-a tej rangi co kanclerz Niemiec do innego samochodu to karygodny błąd - dodało inne źródło TVN24. Zdaniem rozmówców TVN24 zamiast przesadzać niemiecką polityk do innego auta wystarczyło włączyć i wyłączyć silnik. - To podstawowa wiedza, ale wielu kierowców w SOP nie zna nawet instrukcji samochodów - skomentował.
Według dziennikarzy komendant SOP tłumacząc się w MSWiA z incydentu miał powiedzieć, że w samochodzie doszło do awarii.
Czytaj też:
Projekt ustawy dyscyplinującej sędziów pod lupą KE. „Rozważamy wszystkie opcje”