Co działo się z Robertem Biedroniem po pierwszej turze wyborów prezydenckich? W lipcu, w sierpniu czy wrześniu właściwie nie było pana w mediach?
Robert Biedroń: Bo pracowałem w Parlamencie Europejskim, gdzie trzeba było przewrócić do góry nogami budżet UE, no i doszła kwestia Białorusi. Zajmuje się i jedną i drugą kwestią w Brukseli, więc pracy sporo. Dziś ten budżet wygląda zupełnie inaczej – mamy realną pomoc ze strony Unii dla potrzebujących państw. Poza tym skupiałem się na dalszej konsolidacji lewicy, bo lewica wygrywa zawsze kiedy jest zjednoczona, a przegrywa kiedy jest podzielona. Odrobiliśmy lekcje z przeszłości.
Do jednoczenia się lewicy jeszcze być może dojdziemy. Wcześniej chciałbym zapytać o to, jaki ten czas po porażce w wyborach był dla pana prywatnie.
Byłem na krótkim urlopie, chociaż to była najdłuższa kampania w jakiej brałem udział. Chyba w ogóle najdłuższa kampania po 1989 roku. Każdy z kandydatów musiał trochę odpocząć, odsapnąć, nabrać dystansu do tego wszystkiego.
W przypadku dwóch kandydatów: Roberta Biedronia i Władysława Kosiniaka-Kamysza to nabieranie dystansu trwało chyba najdłużej.
Niektórzy nadal nabierają (śmiech). To nie była łatwa kampania – dla Lewicy i dla mnie też. Jakiś dystans na pewno mi się przydał i teraz wracam z nową siłą, z nową energią. Właśnie jestem w drodze do Lublina. Jadę na spotkanie struktur Wiosny. A jutro Kielce i Płock. Dajemy czadu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.