Pod koniec kwietnia w Sejmie doszło do wymiany sprzętu do głosowania. Poprzedni system na sali plenarnej pojawił się w 2001 r., a posłowie często skarżyli się m.in. na problemy z obsługą kart. Przetarg na nowy sprzęt został rozpisany w 2019 r. Wymiana „maszynek” w Sejmie kosztowała 5 mln zł. Nowe urządzenia wprowadzono przed głosowaniem nad ratyfikacją Funduszu Odbudowy.
Nowy sprzęt do obsługi głosowań w Sejmie
Nowy system do głosowania nie przypadł do gustu wszystkim parlamentarzystom. Hanna Gill-Piątek zaznaczyła, że nowe urządzenia miały mieć port USB, bo posłowie biegali w kuluary naładować tablet czy telefon, co było uciążliwe podczas wielogodzinnych posiedzeń Sejmu. Na zdjęciu udostępnionym przez polityk Polski 2050 widać, że zastosowano port mini-USB „z lamusa”, do którego ciężko podłączyć telefon lub tablet. „Płakać się chce” – komentuje posłanka od Szymona Hołowni.
Gill-Piątek pokazała nowe zdjęcie, które ma być odpowiedzią na „technologiczne rozwiązanie sprawy ładowania sprzętu na sali plenarnej”. Na fotografiach widać stanowisko do ładowania iPhone’ów oraz iPadów i kilka kabli. Drugie zdjęcia przedstawia wysunięty przedłużacz i ładowarki, które ciągną się przez przejście. „Dziś siedzimy tu murem już 2,5 h, a głosowania wyłącznie tabletowe, a wszyscy wiszą na telefonach” – dodaje posłanka Polski 2050.
Część posłów krytykuje nowy system obsługi głosowań
„Maszynki” do głosowania krytykowała też wcześniej PO. „Serio dali nam iPady i wtyczki do czego? Pani Marszałek, czy to żart?” – komentował Michał Szczerba. Cezary Tomczyk zwracał uwagę, że wszyscy posłowie będą musieli głosować tabletami. Odpowiedział mu Andrzej Grzegrzółka z Centrum Informacyjnego Sejmu, który podkreślił, że z powodu pandemii koronawirusa, głosowanie w ten sposób odbywa się od 14 miesięcy.
Czytaj też:
Ważne głosowanie w Sejmie, a nie ma... sprzętu. Nagła zmiana w formule pracy posłów