Odrzucona w piątek przez Senat kandydatura senator Lidii Staroń na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich od początku nie była wolna od kontrowersji.
Olsztyńska polityk jest aktywną parlamentarzystką, a to nie jest najlepsza rekomendacja do pełnienia funkcji, która od polityki powinna być jak najszczelniej odseparowana. Przynależność Staroń do koła senatorów niezależnych nie ma tu najmniejszego znaczenia.
Lidia Staroń nie ma też kierunkowego wykształcenia prawniczego. Było więc jasne, że choć nie brak jej dobrych chęci i zaangażowania, to nie wyróżnia się wiedzą z zakresu prawa.
Polityczni przeciwnicy, zupełnie słusznie, przypomnieli też o budzących kontrowersje procesach Staroń, które wytaczali jej ci, z którymi walczyła zapewne w dobrej wierze. Staroń musiała zmierzyć się z tym wszystkim, bo jak stwierdził jakiś czas temu Ryszard Terlecki: „bardzo chciała kandydować”. Chcącemu nie dzieje się krzywda.
Tyle że od tej reguły, jak zwykle, istnieją wyjątki. Taki zdarzył się w piątek w Senacie. Blisko 40-minutowe wystąpienie Lidii Staroń, a później sesja pytań do kandydatki i jej atrapy odpowiedzi, stały się pożywką dla najniższych instynktów części polityków, dziennikarzy i anonimowych komentatorów życia publicznego z mediów społecznościowych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.