Szef IBRiS Marcin Duma: Tusk lekiem dla PO, ale z jednym poważnym skutkiem ubocznym

Szef IBRiS Marcin Duma: Tusk lekiem dla PO, ale z jednym poważnym skutkiem ubocznym

Donald Tusk
Donald Tusk Źródło: Newspix.pl / Mateusz Slodkowski/Fotonews
Z jednej strony Tusk może być filarem odbudowy, ale poprzez stare podziały zablokuje możliwość poszerzenia elektoratu. Jest takim lekiem na chorobę trawiącą PO, ale skutki uboczne tego leku spowodują, że nie jest receptą na sukces dla całej opozycji – ocenia powrót Donalda Tuska do polityki szef ośrodka badania opinii publicznej IBRiS Marcin Duma.

Powrót , choć wciąż negocjowany i niepewny, może znacząco namieszać na scenie politycznej. Zmiany szykują się nie tylko w PO, czy , ale i w całym politycznym środowisku, które będzie musiało obrać taktykę na pojawienie się nowego (sic!) gracza. Jak zareagują partie i ich elektoraty i jaka rola Tuska byłaby najbardziej optymalna dla PO i całej opozycji? O ocenę bieżącej sytuacji poprosiliśmy szefa ośrodka badań opinii publicznej IBRiS Marcina Dumę.

Krystyna Opozda: Donald Tusk w polityce. Wydawało się, że to już przeszłość, tymczasem gra się rozkręca. Czy dla byłego premiera, zarządzającego Polską tyle lat, jest jeszcze miejsce w tym układzie?

Marcin Duma, szef ośrodka badania opinii publicznej IBRiS: Donald Tusk, wracając na fotel szefa , jest w stanie dać partii przynajmniej dwa silne impulsy. Pierwszy to efekt zmiany, która wyzwala nadzieję. Drugi to bagaż skojarzeń wynikający z polskiego CV Tuska. To jest facet, który wielokrotnie wygrał z Kaczyńskim. Jeśli na to sobie nałożymy pragnienie wyborcy opozycyjnego, by odsunąć PiS od władzy, to Tusk personifikuje to oczekiwanie. Chwała minionych dni daje nadzieję, że to zwycięstwo jeszcze raz się wydarzy.

Może to osiągnąć jedynie zostając przewodniczącym PO, czy inna rola również wchodzi w grę?

Z punktu widzenia PO, najlepiej by było, gdyby wrócił jako przewodniczący. W tej chwili do obsadzenia mamy dwie role: przewodniczący PO i lider opozycji. Jak rozumiem, Donald Tusk może mieć chrapkę na obydwa te miejsca, ale do tego samo liderowanie w PO nie wystarczy. Musiałby zabiegać o poparcie reszty opozycji, która zachowuje spory dystans do mitycznego powrotu Tuska.

„Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali Mesjasza, jakiegoś taty, jakiegoś integratora, który przyjdzie i nas wszystkich spotka” – uważa Szymon Hołownia.

Zdobycie fotela lidera opozycji to nie jest prosta sprawa, bo na to trzeba mieć „papiery”, ale nie tylko takie życiorysowe, ale i w postaci odpowiedniego poparcia społecznego. Dziś bliżej tej roli byliby Szymon Hołownia lub Rafał Trzaskowski. By mieć odpowiedni punkt wyjścia do ataku szczytowego, Tuskowi potrzebne są PO/KO, które sondażowo wzmocnią się tak, że będą na drugim miejscu za PiS. Nie da się tego zrobić w obecnym układzie, bo Borys Budka nie ma takiej siły.

Czyli najpierw Tusk musiałby wyprowadzić Platformę z sondażowego dołka, a dopiero później rozgrywać układ sił na opozycji?

Z punktu widzenia opozycji i interesu wyborcy opozycji optymalne jest, żeby Tusk przejął przywództwo w PO, wyprowadził partię na drugie miejsce za , prześcigając Hołownię, i wystawił piłkę Rafałowi Trzaskowskiemu. Wtedy Trzaskowski prawdopodobnie zorganizowałby całą opozycję i zjednoczoną doprowadził do zwycięstwa w kolejnych wyborach. Teraz, gdy Polska 2050 wciąż jest nad PO, Szymon Hołownia nie ma potrzeby łączenia się z PO na jej warunkach, bo sam może dyktować swoje. Jeśli jednak spadnie, może być bardziej skłonny do tego, by połączyć siły i pójść do wyborów jako jeden blok opozycyjny z KO i PSL. To jest jednak scenariusz idealny dla opozycji, chociaż finalnie wymaga od Tuska oddania wypracowanej przewagi Trzaskowskiemu.

Walka pomiędzy ambicjami Tuska a najbardziej korzystnym dla opozycji planem – czas start?

W polityce jest tak, że jak się dwie osoby na coś umówią, to niekoniecznie te ustalenia wytrzymują próbę czasu. Nawet jak dziś sobie Tusk i  powiedzą, że jeden zajmuje się PO, a drugi pociągnie to dalej, wygrywając ostatecznie z Kaczyńskim, to za rok te ustalenia mogą być niewarte nawet funta kłaków.

Brzmi jak scenariusz do „Gry o tron”, lub „House of Cards”. Chyba nie bez przyczyny polityka ma tak złą sławę.

Myślę, że liderzy zwykle umawiają się w dobrej wierze. Tylko później przez rok trwa wiercenie dziury w brzuchu przez zaplecze polityczne, „bo miejsce na liście”, „bo on mi powiedział”, „bo on mi nie powiedział”, „on mi załatwił”, a „on mi nie załatwił”. „Dwory” tych polityków będą ze sobą toczyć walkę, by część lub całość uzgodnień unieważnić, bo to będzie w ich interesie. Wydaje mi się, że ta obawa dworów jest dziś bardzo duża i to ona w głównej mierze blokuje porozumienie między liderami PO.