Pojawienie się COVID-19 zmieniło nasze codzienne życie. Wywróciło je do góry nogami. Ale też, mając w pamięci lęk, jaki przyniosło pojawienie się w naszym życiu pandemii, upatrywaliśmy nadziei w nauce. W medycynie.
Jak trwoga, to nie biegliśmy do kościoła (niektórzy pewnie również, bo modlitwa daje przecież pocieszenie w chwili trwogi), ale wypatrywaliśmy z ufnością, że naukowcy w laboratoriach znajdą szczepionkę na koronawirusa. Wierzyliśmy w moc ludzkiego rozumu. Moc nauki, dzięki której znów moglibyśmy zacząć żyć w miarę normalnie – z naciskiem na „w miarę”. Jednocześnie odrzucaliśmy, jako wspólnota, różne formy zabobonu.
Zachowaliśmy się tak, jakbyśmy przeczytali książeczkę dominikanina o. Józefa Bocheńskiego, który napisał krótkie wprowadzenie do filozofii zatytułowane „100 zabobonów”. Ten zacny mnich tak definiuje zabobon, o który nam tu chodzi: „Jest to twierdzenie oczywiście nieprawdziwe (dziś byśmy powiedzieli fake news – przyp. J.M.), to jest bądź bezsensowne, bądź sprzeczne z faktami, prawami logiki, względnie z przyjętymi zasadami wnioskowania”.
Ta definicja jak ulał pasuje do tego, co robi w naszym życiu publicznym i z naszą świadomością negacja rozumu i logiki. Dla zabobonowców nader często rozum jest wyklęty, a zabobon święty.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.