Po błyskawicznej ofensywie talibów, którzy przejęli pozostawiony przez USA Afganistan, Unię Europejską czeka najprawdopodobniej kryzys uchodźczy. Dziś trudno przewidzieć, jak dalece poważny będzie to problem i czy powtórzą się zawirowania z 2015 r. Coś na pewno się w Unii zmieniło i teraz głosy płynące z Brukseli oraz kilku zachodnioeuropejskich stolic nie są już tak pewne i nawołujące do otwartości jak jeszcze kilka lat temu.
– Nie powinniśmy czekać aż ludzie dotrą do zewnętrznych granic Unii Europejskiej. To nie jest rozwiązanie. Powinniśmy uniemożliwić tym ludziom kierowanie się do Europy niebezpiecznymi, nieregularnymi i niekontrolowanymi trasami prowadzonymi przez przemytników – przekazała w środę w specjalnym oświadczeniu komisarz UE do spraw wewnętrznych Ylva Johansson. Europa stała się ostrożniejsza.
To również efekt gry, którą od wielu tygodni prowadzi z UE reżim Aleksandra Łukaszenki. Białoruski dyktator w ostatnich miesiącach, tylko na terytorium Litwy, dosłownie wypchnął ok. 3000 migrantów. Podobny problem z Łukaszenką mają inne bałtyckie republiki. Niekontrolowana fala przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu trafia również na Łotwę. Ministrowie obrony z tych państw otwarcie mówią już o ataku hybrydowym, a Estonia wysyła na Litwę drony i 100 kilometrów drutu kolczastego.
Wszystko po to, żeby wspomóc budowę ogrodzenia, które Litwini zaczęli stawiać już na początku lipca. Długo przed tym, zanim sytuacja w Afganistanie wymknęła się spod kontroli. Taki sam drut jest w Polsce pretekstem do podsycania kolejnych emocji i zaogniania naszej plemiennej wojenki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.