„Wprost”: Ma pan wrażenie, że od pewnego czasu w przestrzeni publicznej wolno więcej? Język nam się brutalizuje, politycy nie przebierają w środkach.
Michał Rusinek: Z pewnością politycy pozwalają sobie na więcej. Zresztą, nie tylko politycy, bo język protestów, język Strajku Kobiet też przekroczył jakąś granicę, która do tej pory nie była przekraczana.
Mam nawet wrażenie, że doszło do pewnego rodzaju dewulgaryzacji wielu słów, do tej pory uważanych za wulgarne. Mam na myśli nie tylko hasło „wyp...lać”, które przez to, że stało się głównym hasłem protestu, straciło swoją moc.
Było tego za dużo?
Jeśli jakiegoś „mocnego” słowa zbyt często używamy, zmniejsza się jego moc.
Owszem, bywa i tak, że jeśli chcemy nazwać precyzyjnie np. czyjeś zachowanie, to musi posłużyć się wulgaryzmem. Co zrobił minister Sasin z 70 milionami złotych na wybory, które się nie odbyły? Jak to precyzyjnie określić? Przez takie powtarzane – także w setkach memów – precyzyjne określenia, swoistej dewulgaryzacji uległ czasownik „przej***ć”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.