Od 2 września w ponad 180 miejscowościach znajdujących się przy granicy polsko-białoruskiej obowiązuje stan wyjątkowy. Na terenach bezpośrednio sąsiadujących z tym regionem mieszka Włodzimierz Cimoszewicz. Były premier w rozmowie z Wirtualną Polską przyznał, że od rozpoczęcia kryzysu na granicy wcześniej wyrywkowe kontrole przejeżdżających pojazdów prowadziła tylko Straż Graniczna, a obecnie robi to również policja.
Stan wyjątkowy. Jak wygląda sytuacja na granicy?
– Polega to na tym, że kiedy wyjeżdżam stąd, jadę po zakupy albo po prostu z powodu mojej pracy wybieram się do Brukseli czy do Strasburga, to jestem kontrolowany – wyjaśnił europoseł. Polityk przyznał, że początkowo było to nieco upokarzające, ponieważ nie tylko sprawdzano jego dowód osobisty, ale kazano także podawać stan licznika samochodu.
– Nawet było tak, że jechałem na zakupy do Hajnówki, to jest 20 kilometrów stąd. Po 1,5 godz. wracałem i ci sami ludzie przeprowadzali tę samą kontrolę, w taki sam sposób. Najwyraźniej w systemie samochodów skradzionych sprawdzano też, czy były premier nie jeździ skradzionym samochodem. Może jeszcze sam go ukradł? – ironizował Włodzimierz Cimoszewicz.
Eurodeputowany dodał, że po kilku tygodniach takich kontroli podejście funkcjonariuszy się nieco zmieniło. – W tej chwili najczęściej zachowują się trochę inaczej. Jak mnie widzą, to już pozwalają mi przejeżdżać. Tylko że zaglądają, czy nie wiozę kogoś w bagażniku mojego samochodu – tłumaczył.
Czy rząd słusznie wprowadził stan wyjątkowy?
Pytany o ocenę decyzji rządu o wprowadzeniu stanu wyjątkowego były szef rządu stwierdził, że nigdy nie słyszał ze strony rządzących jakiegokolwiek uzasadnienia dla podejmowania takich kroków poza tym, że mamy problem na granicy. – Tylko w jaki sposób stan wyjątkowy przyczynia się do rozwiązywania tego problemu? Tego nigdy nie wyjaśniono – ocenił Włodzimierz Cimoszewicz.
Czytaj też:
Spięcie Kamińskiego z dziennikarką TVN24. „To jest niegrzeczne”