Gdy PiS jednym głosem obroniło swój projekt ustawy o Polskim Instytucie Rodziny i Demografii, na opozycję posypały się gromy. Okazało się bowiem, że w Sejmie nie było ośmiu posłów Koalicji Obywatelskiej. Jednak co najmniej dwóch posłów nie głosowało, bo wykryto u nich koronawirusa. To Maciej Lasek i Aleksander Miszalski. Jeszcze w poprzedniej fali pandemii, zgodnie ze zmienionym w marcu Regulaminem Sejmu, mieliby szansę oddać głos zdalnie. Tym razem nie mogli, choć liczby zakażeń są rekordowe, a na kwarantannie przebywa aż 780 tysięcy osób. To również rekord od początku pandemii.
Doniesienia o zakażeniach wśród polityków pojawiają się regularnie. Niedawno o pozytywnym wyniku swojego testu poinformował szef klubu PiS Ryszard Terlecki. Wtedy na testy skierowano aż 65 posłów, którzy mieli z nim kontakt. Pod koniec października koronawirusa wykryto u posła Kukiz'15 Stanisława Tyszki, a na początku listopada u posłanki KO Kamili Gasiuk-Pichowicz i posła Polski 2050 Michała Gramatyki. Pytanie jednak, ilu posłów i posłanek nie poinformowało publicznie o wynikach swoich testów.
Witek odrzuciła wniosek Lewicy. „Wykluczanie posłów jest błędem”
Przez rosnącą liczbę zakażeń od połowy listopada posłowie mogą przetestować się w Sejmie. Pozytywny wynik wyklucza posła z głosowania, mimo że w kwestiach formalnych od marca ubiegłego roku nic się nie zmieniło. W Regulaminie Sejmu nadal jest art. 198a, który w przypadku wprowadzenia stanu wyjątkowego czy stanu epidemii, umożliwia przeprowadzenie zdalnego posiedzenia. Decyzję podejmuje marszałek Sejmu po zasięgnięciu opinii Konwentu Seniorów. Jeszcze w lipcu marszałek Witek zapewniała, że choć podczas zdalnych głosowań były „tysiące nieudanych prób hakerskich”, to system jest bezpieczny i „cały czas udoskonalany”.