KO chce odwołać „przełożonego Mejzy”, czyli ministra sportu. „Mejza jest łajdakiem, jakich mało. Wiemy to”

KO chce odwołać „przełożonego Mejzy”, czyli ministra sportu. „Mejza jest łajdakiem, jakich mało. Wiemy to”

Borys Budka
Borys Budka Źródło: Newspix.pl / Damian Burzykowski
– Składamy wniosek o wyrażenie wotum nieufności dla ministra sportu i turystyki, bezpośredniego przełożonego pana Mejzy – zapowiedział Borys Budka. Wyjaśniał, że „nie można złożyć wprost” wniosku o odwołanie Mejzy, dlatego wotum nieufności dla ministra, czyli Kamila Bortniczuka, to jedyna opcja. – Łukasz Mejza jest łajdakiem, jakich mało – stwierdził rzecznik PO Jan Grabiec.

Szef klubu KO Borys Budka i rzecznik PO Jan Grabiec podczas konferencji prasowej w Sejmie poinformowali, że KO składa wniosek o wyrażenie wotum nieufności dla ministra sportu i turystyki, czyli Kamila Bortniczuka. - Nie można złożyć wniosku wprost o odwołanie pana Mejzy, ale brak jakiejkolwiek reakcji jego zwierzchników powoduje, że nie ma innej możliwości jak tylko złożyć wniosek o odwołanie jego przełożonego – wyjaśniał Budka. Jak jednak dodał, polityczną odpowiedzialność ponoszą Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki, bo to oni „zaprosili do rządu Zjednoczonej Prawicy człowieka, który nigdy nie powinien znaleźć się w polityce”.

– Milczenie Jarosława Kaczyńskiego i premiera Morawieckiego jest znamienne. Oni czują, że ponoszą odpowiedzialność za tego człowieka. I co? Milczą. Nie potrafią wyjść, przeprosić, zrobić tego, co oczywiste, czyli natychmiast odwołać Mejzę i jego politycznego zwierzchnika, czyli ministra sportu – stwierdził Budka. – Oczekujemy, że jeszcze na tym posiedzeniu Sejmu Jarosław Kaczyński i Mariusz Kamiński, czyli ludzie odpowiedzialni za polskie służby, wyjdą i przedstawią informację, czy służby specjalne wiedziały o przeszłości pana Mejzy – dodał.

– Łukasz Mejza jest łajdakiem, jakich mało. To wszyscy wiemy od ponad dwóch tygodni. Niestety nie ma żadnej reakcji politycznej tych, którzy do tej sytuacji doprowadzili – mówił rzecznik PO Jan Grabiec. – Każdy minister, każdy wiceminister, jest sprawdzany przez służby zanim zostanie mianowany na swoje stanowisko Te służby albo nie były w stanie sprawdzić, co w ubiegłym roku robił minister Mejza, albo przymknęły na to oko, bo takie było polecenie polityczne – stwierdził.

Łukasz Mejza odpowiada na zarzuty. Kuriozalne tłumaczenia

Podczas konferencji prasowej w środę Łukasz Mejza przekonywał, że „artykuły na jego temat nie były rzetelnym dziennikarstwem, ale próbą zniszczenia jego cywilnej osoby”. – Atak medialny, nakręcenie spirali nienawiści, tej fali hejtu ma na celu zniszczenie mnie psychiczne, tak żebym miał dość polityki i z niej zrezygnował. Abym zrezygnował z bycia posłem. Jeżeli zrezygnuję, to w moje miejsce wejdzie poseł opozycyjny. Wtedy opozycja uzyska większość i wywoła kryzys parlamentarny – tłumaczył.

Łukasz Mejza dodał, że „za jego działalność polityczną i wybory bardzo wysoką cenę płaci jego rodzina i przyjaciele, którzy są nękani i zastraszani przez przedstawicieli mediów, działających na zlecenie opozycji”. – Jak państwo doskonale wiecie, mamy do czynienia przez ostatnie dni z największym atakiem politycznym po 1989 roku. Atakiem na Zjednoczoną Prawicę i na większość rządową. Atakiem bezpardonowym i bez precedensu – komentował.

Sprawa Łukasza Mejzy. Najważniejsze informacje

Przez ostatnie kilka tygodni pojawiło się wiele publikacji na temat wiceministra sportu Łukasza Mejzy, przede wszystkim o jego działalności przed objęciem mandatu. Najwięcej o dawnych biznesach i przedsięwzięciach pisała Wirtualna Polska, która prześwietliła działalność firmy Vinci NeoClinic. Jak ustalili dziennikarze portalu, firma obiecywała leczenie chorób nieuleczalnych jak choroby Alzheimera czy Parkinsona albo stwardnienie rozsiane. Polityk miał osobiście przekonywać rodziców chorych dzieci, że leczenie będzie skuteczne. Cena wyjściowa miała wynosić 80 tys. dolarów. Portal zaznaczał, że terapia ta uznawana jest za niesprawdzoną i niebezpieczną.

„Posiadamy dowody, że Łukasz Mejza handlował maseczkami bez medycznych atestów” – pisali dziennikarze WP w innym materiale. Polityk miał zapewniać, że maseczki te chronią przed zakażeniem koronawirusem. Miał je kupować po 2,75 zł netto za sztukę, a sprzedawać po 4,15 zł. Firma, która miała produkować owe maseczki nigdy nie istniała, a pod jej adresem mieści się prywatny dom – przekonywał portal. Po publikacjach wiceminister sportu zapowiedział podjęcie kroków prawnych – ma już mieć przygotowane kilkadziesiąt pozwów dot. m.in. naruszania jego dobrego imienia, a także wniosków o sprostowania.

Czytaj też:
„To dla Kaczyńskiego trudne do zniesienia”. Donald Tusk o tym, że dzisiaj Polską rządzi Jarosław „Mejza” Kaczyński