Rosyjski prezydent zachowuje się jak narkotykowy dealer, który zaczyna sam ćpać to, co sprzedaje innym. Rozumiemy wszyscy, że przed świętami bywa w życiu nerwowo. Wiemy też, że jego reżim nie może żyć bez ciągłego nakręcania bajek o wściekłych zachodnich faszystach, czyhających na świętą Ruś. Każdy na Zachodzie, od Berlina po Waszyngton w mniejszym lub większym stopniu udaje, że bierze te wszystkie putinowskie brednie na poważnie. Biznes to biznes. Nie ma na to rady.
Patrząc jednak na to, jak bardzo Putin wczuwa się w swoją rolę obrońcy Rosji przed wyimaginowaną agresją z Zachodu, nie sposób się nie zaniepokoić. Powody do niepokoju są dwa. Albo Władimir Władimirowicz autentycznie oszalał i zaczął wierzyć w teatr, stworzony do mydlenia oczu zniewolonym Rosjanom. A wiadomo przecież, że do szaleńców nie przemawiają żadne racjonalne argumenty.
Jest też możliwe, że wojownicze wzmożenie Putina to reakcja na opór wobec eskalacji wojennych gróźb, jaki mógł pojawić się wewnątrz reżimu. W takim wypadku Putin zakrzykuje po prostu ewentualnych oponentów, snując wizję obrony przed agresją. Któż by wtedy sprzeciwiał się patriotycznemu obowiązkowi obrony Rosji?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.