Sojusz PiS i Solidarnej Polski od dawna jest już czysto pragmatyczny. Koalicjantów dzieli podejście do Unii Europejskiej, polityki energetycznej, czy walki z pandemią. Ziobryści zagłosowali przeciwko ustawie covidowej, a wcześniej sprzeciwili się decyzji o ratyfikacji zasobów własnych UE. Krytykują „Polski ład” i znów rozgorzała awantura o zmiany w sądownictwie. Ludzie Ziobry nie zostawili suchej nitki na propozycjach PiS i prezydenta w sprawie Sądu Najwyższego i zapowiedzieli własny projekt. Patryk Jaki oświadczył nawet, że wstydzi się tego, że głosował na Andrzeja Dudę i zastanawiał się, czy prezydent „zdradził”. Wcześniej Ziobro nieraz publicznie uderzał w premiera, sugerując m.in. że szef rządu jest „miękiszonem”, Janusz Kowalski nawołuje do dymisji ministra ds. unijnych Konrada Szymańskiego, a najbliżsi współpracownicy ministra wdają się w słowne przepychanki z ludźmi Morawieckiego.
Od wielu miesięcy słychać, że Jarosław Kaczyński ma dość zachowania ziobrystów i chciałby się ich pozbyć. To jednak oznaczałoby rządy mniejszościowe, bo nawet z nimi prezes PiS formalnie większości nie ma – dysponuje 227 głosami, a przewagę daje 231 głosów. Musi więc posiłkować się kukizowcami (Paweł Kukiz, Jarosław Sachajko, Stanisław Żuk) i dwójką posłów formalnie niezrzeszonych (Zbigniew Ajchler i Łukasz Mejza).