Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej oświadczyło, że zakończyły się ćwiczenia na Krymie, a żołnierze wracają do miejsc, gdzie normalnie stacjonują. Kreml poinformował też, że wycofuje swoje wojska z granicy z Ukrainą, jednak Zachód nie potwierdził tych doniesień. Szef NATO Jens Stoltenberg oświadczył, że „w terenie nie widać żadnych oznak deeskalacji ze strony Rosji”.
Atak na Ukrainę? Joe Biden ostrzega
Prezydent USA Joe Biden przekazał, że „wzdłuż granicy z Ukrainą pozostaje 150 tys. żołnierzy” i „inwazja jest możliwa”. – Nie prowokuję, mówię prawdę. Jeśli Rosja miałaby uderzyć w najbliższych dniach, jej koszt będzie ogromny. Świat nie zapomni, że Rosja bez powodu wybrała śmierć i zniszczenie – zaznaczył amerykański przywódca. Jak podkreślił Biden, „jeśli Rosja zaatakuje, zjednoczymy świat, żeby przeciwstawić się tej agresji”. Jako możliwy termin rosyjskiej inwazji na Ukrainę media wskazywały środę 16 lutego.
Rosyjski dyplomata: W najbliższą środę nie będzie ataku
Do tych doniesień w kpiącym tonie odniósł się stały przedstawiciel Rosji przy Unii Europejskiej Władimir Cziżow. "W najbliższą środę nie będzie ataku" – oświadczył w rozmowie z niemieckim dziennikiem "Die Welt". "Wojny w Europie rzadko zaczynają się w środy" – ironizował, odpowiadając na pytanie, czy Rosja uderzy w Ukrainę 16 lutego.
„Nie będzie eskalacji w najbliższym tygodniu, ani w kolejnym tygodniu, ani w nadchodzącym miesiącu” – powiedział dyplomata. Jak dodał, „jeśli nasi partnerzy w końcu wysłuchają naszych uzasadnionych obaw, to nie trzeba będzie długo czekać na proces odprężenia”. „To będzie leżeć w interesie wszystkich Europejczyków – od Lizbony po Władywostok, ale także w interesie innych narodów świata” – stwierdził w rozmowie z „Die Welt”. Ambasador domagał się też przedstawienia dowodów w kontekście ostrzeżeń przez agresją, o których mówią kraje zachodnie.