W piątek przed Sądem Rejonowym dla m. st. Warszawy rozpoczął się proces byłego rzecznika MON i bliskiego współpracownika Antoniego Macierewicza. Bartłomiej Misiewicz nie stawił się jednak na pierwszym posiedzeniu. Jego adwokat Maciej Marczak tłumaczył to zagraniczną pracą w słowackiej firmie, która „aktywnie działa w sprawie Ukrainy”. Wnioskował o umorzenie postępowania lub zwrot sprawy do prokuratury w celu uzupełnienia.
Adwokat Misiewicza tłumaczył, że żadna sprzedaż alkoholu bez zezwolenia nie miała w ogóle miejsca. – Z żadnego z dowodów, które zdobyła prokuratura, nie wynika, że oskarżony dokonał sprzedaży – przekonywał. W jego ocenie akt oskarżenia nie określa precyzyjnie czynu, miejsca ani czasu popełnienia przestępstwa. Sąd nie przyjął jednak takiej argumentacji i postanowił, że proces będzie się toczył nawet pod nieobecność oskarżonego.
Proces Misiewicza. Zeznania pierwszych świadków
Na pierwszej rozprawie wysłuchano zeznań dwóch świadków, w tym m.in. menedżera ds. sprzedaży, który przez miesiąc pełnił funkcję prezesa zarządu spółki Bartłomieja Misiewicza. – Za mojej kadencji spółka nic nie wyprodukowała i nie sprzedała. Jedyną moją czynnością wykonaną w roli prezesa było założenie rachunku bankowego – podkreślał.
Oprócz menedżera przed sądem występował też prokurent spółki Misiewicza. – Jako prokurent spółki składałem w jej imieniu wniosek do ministra rozwoju o wydanie zezwolenia na obrót hurtowy alkoholem. Takie zezwolenie zostało udzielone spółce. Wiem też, że zostało udzielone zezwolenie na obrót detaliczny – mówił. Zapewniał, że w tamtym czasie działalnością spółki kierował zarząd, w którym byłego rzecznika MON nie było. Kolejną rozprawę wyznaczono na 16 maja.
Czytaj też:
Po spóźnieniu Dudy Tusk zakpił z TVP. Szef TAI odpowiedział na jego tweeta